Od momentu, w którym Sejm podjął decyzję o samorozwiązaniu, czułem, iż czekają nas najważniejsze wybory od tych pamiętnych i przełomowych z czerwca 1989 roku. Widocznie wielu Polaków miało poczucie wielkiego znaczenia tej elekcji, skoro stawili się przy urnach wyborczych najliczniej ze wszystkich wyborów parlamentarnych w III Rzeczpospolitej. Wynosząca ponad 53 procent frekwencja wyborcza jest powodem do satysfakcji – zwłaszcza gdy porównać ją z rekordowo niską sprzed dwóch lat, kiedy to w wyborach do Sejmu i Senatu głosowało zaledwie nieco ponad 40 procent Polaków. Nasza satysfakcja w żaden sposób nie powinna zamieniać się w euforię. W dalszym ciągu pozostajemy krajem o niskiej frekwencji wyborczej. We Francji, której życie polityczne obserwuję ze szczególną uwagą, uczestnictwo w wyborach do Zgromadzenia Narodowego niewiele przekraczające połowę uprawnionych do głosowania uznano by za bezprzykładny objaw upadku ducha obywatelskiego i dowód głębokiego kryzysu Republiki.
Dlaczego te wybory były takie ważne? W istocie były one plebiscytem dotyczącym oceny rządów PiS, a zwłaszcza okresu, który rozpoczął się w lipcu 2006 roku, gdy ster rządu z rąk Kazimierza Marcinkiewicza przejął Jarosław Kaczyński. Jego ostra, a nawet brutalna retoryka polityczna dzieląca Polaków na tych, którzy rzekomo mieli zachować wierność solidarnościowemu dziedzictwu – i na tych, którzy – według słów premiera – przeszli na pozycje, które niegdyś zajmowało ZOMO; przeciwstawiająca Polskę „łże-elit” i „układu” Polsce „zwykłych ludzi” wykopała podziały między Polakami. Wydawały mi się one najgłębsze od czasów wielkich przemian z lat 1989-1990.
Rozstrzygaliśmy przy urnach wyborczych przynajmniej trzy kwestie o kapitalnym znaczeniu dla przyszłości Polski. Pierwsza dotyczyła koncepcji państwa. Mieliśmy wybór pomiędzy państwem scentralizowanym, w którym coraz większa władza miała koncentrować się w jednym miejscu: w centrum władzy wykonawczej. Zarazem państwo to, uznając korupcję za najważniejsze schorzenie polskiego życia publicznego, zamierzało w coraz większym stopniu roztaczać kontrolę nad swymi obywatelami. Z drugiej strony przedstawiano nam wizję państwa starającego się raczej wyzwalać energię i aktywność obywateli, respektować Monteskiuszowski trójpodział władzy i szanować uprawnienia samorządów terytorialnych.
Drugi spór dotyczył wizji polityki zagranicznej. Czy Polska, budując swą formalnie mocną pozycję w instytucjach Unii Europejskiej, występując w obronie narodowej godności, ma powodować napięcia w stosunkach z głównymi unijnymi partnerami, a zwłaszcza z Niemcami, czy też powrócić do polityki realizowania polskiego interesu narodowego we współpracy i w dialogu z głównymi stolicami państw Unii i z Brukselą? Odwrót od tej drugiej polityki nastąpił wraz z odejściem Stefana Mellera ze stanowiska ministra spraw zagranicznych i Kazimierza Marcinkiewicza z urzędu premiera.