Od czasu upadku Muru Berlińskiego state building stanowi jeden z modnych tematów polityki zagranicznej. Wszystko zaczęło się od rozpadu Związku Radzieckiego, na swój sposób będącego postnowoczesnym imperium – przedłużeniem państwa rosyjskich carów. Hélène Carrière d’Encausse, ekspert od problematyki rosyjskiej i autorka zasługującej na uwagę pracy L’Empire éclaté, przewidziała taki bieg wypadków już w latach 70. XX wieku – przy czym jej prognozy spotkały się z łagodną kpiną. A potem od 1989 roku sprawy zaczęły toczyć się dokładnie tak, jak przewidywała francuska rusolog: kolejne republiki jedna po drugiej odłączały się od (byłego) Związku Radzieckiego i ogłaszały niepodległość. Na mapie politycznej pojawił się szereg nowych „państw”, które nigdy wcześniej nie aspirowałyby do niezależnego bytu państwowego: między innymi Uzbekistan, Kazachstan, Tadżykistan. Powołano do życia twór o nazwie Wspólnota Niepodległych Państw. Kilka innych państw przejawiało podobne aspiracje – w najwyższym stopniu Czeczenia – ale nie zostały dopuszczone do wspólnotowego grona. Od ponad dziesięciu lat Czeczenia jest areną krwawej wojny niepodległościowej, którą świat stara się wyprzeć z pamięci. Dalej, niewiadomą pozostają dążenia niepodległościowe kilku niewielkich republik i kaukaskich grup etnicznych, które są zdecydowane na secesję, między innymi Południowa Osetia czy Górny Karabach – by wymienić tylko kilka przykładów, właśnie z regionu, który współcześnie bywa określany jako frozen conflict-zone. „Państwo dla każdej grupy etnicznej” – tak zdaje się brzmieć dewiza, która pozwala dążyć do państwowości, będącej wyrazem nowo uzyskanego poczucia własnej wartości, bądź via nacjonalizm dochodzić swych praw do istnienia.
Jest to zrozumiałe, często bowiem (czy nawet niemal zawsze) sprawa dotyczy regionu uciskanego przez centralistyczne państwo. Nierzadko wielowiekowy ucisk czy naruszanie praw mniejszości skutkuje regionalnym uniezależnieniem czy powstaniem nowego państwa. Imperia stanowią finalny model w epoce szybko postępującej globalizacji, w której mniejsze państwa mają coraz mniej swobody kształtowania, coraz mniej skutecznie są w stanie bronić własnych interesów; w epoce wielonarodowych państw coraz bardziej sterujących ku nowej wielobiegunowości, gdzie stoją naprzeciw siebie regionalne bloki szukające wzajemnej równowagi swych interesów czy toczące multilateralnie pertraktacje (Stany Zjednoczone i Unia Europejska, Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej i Unia Afrykańska), gdzie – krótko mówiąc – liczą się tylko ci, którzy są duzi i wpływowi. Czy „niewielkie państwo” będzie mogło powstać, czy też nie, zależy głównie od protekcji przynajmniej jednego z wielkich mocarstw, gotowego wesprzeć je w jego dążeniach i wziąć je pod swe opiekuńcze skrzydła: „Kosowo i Palestyna – tak, Czeczenia i Tybet – nie”, jak można by to nieomal polemicznie sformułować w obliczu niedawnych wydarzeń w Chinach. Jak zrozumieć i wyjaśnić te dwie, w zasadzie przeciwstawne tendencje?