Jeszcze pół wieku temu mocno ugruntowany był w świecie nauki sceptycyzm w stosunku do badań dotyczących emocji zwierząt innych niż ludzie. Naszych bliższych i dalszych ewolucyjnych krewnych wciąż postrzegano wtedy jako do pewnego stopnia maszyny bezrozumnie reagujące na bodźce na podstawie trwale „wdrukowanych” w ich biologię instynktów – niezmiennych, użytecznych z punktu widzenia ich przetrwania wzorców zachowań specyficznych dla gatunku. Taka mechanistyczna perspektywa wykluczała istnienie wewnętrznego życia zwierząt, którego postulowanie uważano za „błąd” antropomorfizacji – nienaukowe przypisywanie zwierzętom cech ludzkich.
Dziś samo pytanie o to, czy zwierzęta odczuwają emocje, jest już nieaktualne.
Według amerykańskiego etologa Marca Bekoffa, autora licznych prac o zwierzęcej emocjonalności, odpowiedź na nie (twierdząca) powinna być oczywista dla wszystkich, a ciężar dowodu spoczywa teraz na tych, którzy nadal twierdzą, że jest inaczej[1]. Ciekawsze pytania dotyczą współcześnie ewolucji i funkcji emocji w królestwie zwierząt. A nasze „kłopoty” z antropomorfizacją zaczynają wykraczać poza biologię, wskutek upowszechniania się humanoidalnych robotów społecznych, z ich algorytmicznymi „emocjami”.
Oswajanie zwierzęcego umysłu
W XVII w. René Descartes rzekomo stanowczo twierdził[2], iż uczucia i pragnienia cechują wyłącznie ludzi, a inne zwierzęta są automatami. Według niego kopany pies nie czuje nic – wprawdzie wzdryga się wtedy i wyje, ale robi to po prostu mechanicznie.
Na tak samo zdecydowane, lecz przeciwne stanowisko musieliśmy czekać do wieku XIX. Miejsce w świecie zwierząt dla emocji równie prawdziwych jak ludzkie znalazł dopiero Charles Darwin, który poświęcił im w 1872 r. osobną książkę: O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt. Położył on szczególny nacisk na ideę ciągłości ewolucyjnej, zgodnie z którą różnice między gatunkami – więc również między tym, co ludzkie, a tym, co zwierzęce – są różnicami stopnia, a nie rodzaju. Ciągłość ta dotyczyła według niego nie tylko anatomii, budowy serca, nerek czy innych „szeregowych” narządów, lecz także mózgów oraz wynikających z ich aktywności zdolności poznawczych i emocjonalnych.
Zupełnie inaczej niż twórca teorii ewolucji zwierzęta postrzegał natomiast inny, dobrze mu znany, angielski przyrodnik Thomas Henry Huxley. „Buldog Darwina”, jak nazywano go ze względu na to, jak zaciekle bronił zazwyczaj ewolucjonizmu, w kwestii zwierzęcych emocji był bardziej skłonny zgodzić się z Kartezjuszem. Jednakże Darwin, przekonany o tym, że ciągłość ewolucyjna obejmuje zarówno emocje zwierząt, jak i emocje Huxleya, w swoim ostatnim liście do niego, wysłanym niedługo przed śmiercią, z odpowiednią dozą złośliwości pod adresem uczonego kolegi, pisał: „Boże, gdyby tylko na świecie było więcej takich automatów jak Ty”[3].