Zaoceaniczny sen Łempickiej okazał się mniej szczęśliwy niż jej sen paryski – Bendzie jednak amerykańska ziemia służyła dość konsekwentnie.
Książka Anny Rudek-Śmiechowskiej nie jest zbeletryzowaną opowieścią o karierze artysty z europejskiej prowincji, choć niewykluczone, że biografia Bendy nadawałaby się i do takiego przedstawienia. Badaczka czyni z niej jednak kręgosłup naukowej – acz niepozbawionej popularyzatorskich intencji – rozprawy o życiu i twórczości ilustratora. Trudno zresztą wybrać dla Bendy jedno określenie, dystansujące wszystkie pozostałe: teoretyk i praktyk, malarz i twórca masek teatralnych, społecznik i salonowiec, aktor i pisarz. Wszystkie te funkcje dałyby się sprowadzić do jednego mianownika: legendarnej pracowitości. Ciotka malarza Helena Modrzejewska relacjonowała: „sama byłam tego świadkiem, jednego dnia z podziwu godną łatwością gwiżdżąc lub nucąc jakąś polską piosenkę, komponował cztery dużych rozmiarów szkice węglem”. Od 1898 r. związany ze Stanami Zjednoczonymi, pracował i działał przede wszystkim Autorka w pierwszej części książki daje przegląd rozlicznych aktywności Bendy (w kolejnych pisze o niektórych szczegółowo) – ilustratora („Cosmopolitan” czy „McClure’s” to wysoka półka), twórcy kostiumów i masek, projektanta scenografii, portrecisty bogatych ladies. Dodajmy działalność edukacyjną, społecznikowską, akademicko-dydaktyczną, programotwórczą, wreszcie – życie osobiste prowadzone z dyskretną pieczołowitością, z równym zaangażowaniem i wewnętrznym entuzjazmem. O uwewnętrznieniu tego ostatniego piszę, gdyż Benda jawi mi się po lekturze jak mieszkaniec zupełnie innej galaktyki niż ta, w której egzystował jego (niemal) równolatek – Wyspiański. Owszem, biorę pod uwagę inność amerykańskich realiów, ale typ emocjonalno-intelektualny Bendy zdaje się wyjątkowo niezależny od czynników topograficzno-kulturowych. Stonowany pozytywizm pracy w zestawieniu z racjonalnie prowadzoną karierą nie tylko wysokoartystyczną, ale i tą z pogranicza popularno-użytkowej, wypada bardzo niesłowiańsko. Amerykański pragmatysta, rzeklibyśmy. Ciekawie spojrzeć na to okiem historyka nie tylko sztuki polskiej, lecz także historyka Krakowa przełomu wieków, gdzie Benda uczył się przez jakiś czas. Kogo to wydała szkoła Matejki, a niemal nie tknęła krakowska melancholia; kto wyrwał się z nędzy galicyjskiej?
Poza niewątpliwym wkładem w dokumentację dorobku artysty książka Rudek-Śmiechowskiej jest ciekawa pod jeszcze innym względem. Idzie o ambiwalencje związane z kondycją Bendy – człowieka, który nigdy nie stał się do końca „swój” w USA, chociaż wszedł na salony tego kraju. Plastyka, który przynależał duchowo do XIX w., a zarazem udatnie dostrajał się do nowych koniunktur – przynajmniej przez dłuższy czas. Niemniej, mimo słabnięcia popularności, wpisał się trwale w horyzont sztuki amerykańskiej. Można było te ambiwalencje i nieoczywistości wyzyskać, by jeszcze tę biografię udramatyzować, rozegrać ją na tle epoki – rozegrać, powiadam, nie opisać – bo opisana jest z kompetencją.