W żydowski Nowy Rok ważna jest nie tyle myśl o karze, ile o miłosierdziu Boga, co podważa dość powszechne wśród chrześcijan przekonanie, iż miłosierny Bóg objawia się dopiero w Nowym Testamencie. Nic bardziej błędnego.
Księża Hitlera to znakomita – świetnie napisana i dobrze udokumentowana – rozprawa historyczna ukazująca ukąszenie części niemieckiego Kościoła katolickiego przez ideologię nazistowską.
Zdumiewające, że przez niemal dwa tysiące lat chrześcijaństwo nie dostrzegło głębi tych żydowskich świąt. Moim zdaniem to wyraźny ślad dobrze się wciąż mającej w Kościele teologii zastępstwa.
Watykańska deklaracja Dignitas infinita jednych zadowoli, drugich rozczaruje. Niemniej uważam ją za krok w dobrym kierunku. Co ważne, na ten dokument mogą się odtąd powoływać osoby, których godność może być naruszana w samym Kościele.
Jest w moim Kościele wstrząsająca wręcz łatwość zapominania o ludziach. Niby się o nich pamięta: w deklaracjach, zapewnieniach o modlitwie, w tym całym „obyczaju wypominkowym”, ale kiedy przychodzi do konkretów, wtedy okazuje się, jak bardzo pamięć ta jest krótka. I dziurawa
Postawa czterech biskupów pomocniczych, którzy wybrali solidarność ze skrzywdzonymi zamiast milczenia i lojalności wobec abp. Dzięgi, jest dla mnie znakiem nadziei dla Kościoła w Polsce
Objęcie funkcji członków prezydium KEP będzie miało w tym roku znaczenie nie tylko wizerunkowe. Nowo wybrane władze – chcąc nie chcąc – wezmą bowiem udział w wypracowywaniu nowego modelu relacji łączących państwo i Kościół.
Ciekawe, dlaczego – mimo religii w szkole i ponad 30 lat nieskrępowanego głoszenia Ewangelii – polscy katolicy mają braki w wiedzy teologicznej i nie czują się w Kościele u siebie. Czyżby znów winne były jedynie media i tzw. świat?
Książka Tomasza Terlikowskiego o „wygasaniu” polskiego katolicyzmu dzieli się na kilka części, a każdą można czytać jako odrębną całość.
Zdumiewające, jak wiele jest w polskich biskupach lęku przed tym, co nowe, inne od tego, co dobrze znane. Jak łatwo przychodzi im dostrzeganie możliwych zagrożeń.
Warto czytać listy od ludzi mądrych. Mogą one nas budzić, dawać nadzieję, ostrzegać przed niebezpieczeństwem.
Bardzo chciałem tę książkę przeczytać. Obiecujący wydał mi się już sam tytuł; gwarancją jakości były nazwiska autorów, o których wiedziałem, iż nie tylko pisali o kontemplacji, ale rzeczywiście nią żyli.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że odbywające się w Krakowie Zgromadzenie Ogólne Światowej Federacji Luterańskiej było wydarzeniem istotnym dla współczesnego chrześcijaństwa. Szkoda, że miejscowa archidiecezja rzymskokatolicka zdawała się go nie zauważać.
To nie manifest środowisk upominających się o święcenia dla kobiet, lecz poruszająca historia, o której większość polskich katolików nie miała pojęcia, choć wszystko działo się w sąsiedniej Czechosłowacji.
Kilka tygodni temu kard. Semeraro nazwał rodzinę Ulmów wzorem dla tych, którzy przyjmują uchodźców i imigrantów. Szkoda, że nie rozwinął tej myśli w Markowej w obecności twórców pytań referendalnych, ograniczając się jedynie do przypomnienia gościnności Polaków okazywanej Ukraińcom.
Episkopat od czasu do czasu apeluje o respektowanie apolityczności Kościoła. Cóż z tego, gdy nie potrafi twardo jej bronić, a równocześnie wielu biskupów wspiera PiS, widząc w nim zaporę przeciw płynącej z Zachodu demoralizacji i sojusznika, który nie pozwoli na odebranie Kościołowi przywilejów
W wielu katolikach synod budzi nadzieję, ale są i tacy, którzy nie ukrywają lęku o przyszłość Kościoła. Niektórzy mówią wręcz o niebezpieczeństwie schizmy. W tym kontekście warto zadać pytanie o stanowisko, jakie zajmą jego polscy uczestnicy. O czym będą mówić? Za czym głosować?
Takiej książki nie było w Polsce przez lata. Jej przygotowanie i kilkutomową edycję (zapowiadany jest tom trzeci) można potraktować jako – częściową – spłatę długu zaciągniętego przez nas u jej bohaterów. Ludzi, którzy – mimo represji i ograniczeń – chronili i rozwijali polską kulturę w byłym ZSRR
Kiedy redakcja „Znaku” umawiała się z Pawłem Śpiewakiem na druk „tez o polskim antysemityzmie”, nikt nie przypuszczał, że staną się one czymś na kształt testamentu. Że będziemy je czytać jak zapis ostatniej woli ich autora.
Wojna w Ukrainie stanowiła ważny kontekst podróży Franciszka na Węgry, choć trudno się nie dziwić, że na miejsce wygłoszenia apelu o pokój i okazania solidarności z uchodźcami papież wybrał akurat Budapeszt, a nie np. Warszawę, o samym Kijowie już nie wspominając.
Książka Macieja Biskupa OP zaskakująco świeża, wolna od chrześcijańskiej nowomowy i moraliny, lejącej się z wielu ambon.
Jest czymś zdumiewającym, iż inicjatorom marszów przechodzących 2 kwietnia przez Polskę jakby nie przeszkadzało, że tego dnia chrześcijanie różnych wyznań obchodzili Niedzielę Palmową, podczas której w centrum uwagi powinien być przecież Ktoś zupełnie Inny
Często sięgał do poezji Rilkego, Hölderlina i – przede wszystkim – Norwida. Z czasem specyficzny norwidowski styl stał się znakiem rozpoznawczym jego twórczości filozoficznej.
Przestrzeń publiczna pełna jest rozmaitych odpowiedzi na pytania o Jana Pawła II i jego odpowiedzialność za obecny kryzys Kościoła. Jedni uznają go za głównego winowajcę, który umożliwił praktykę tuszowania pedofilii, drudzy mówią o zmasowanym ataku na papieża i chęci „wyrzucenia go na śmietnik historii”.
Tegoroczny marzec to dla naszego „Znakowego” środowiska miesiąc co najmniej trzech okrągłych rocznic związanych z odejściem ludzi dla nas ważnych.
Swoją decyzją o rezygnacji z urzędu papieskiego Benedykt XVI wstrząsnął posadami Kościoła rzymskokatolickiego i zapewnił sobie trwałe miejsce w jego historii.
Przywołując obraz Kościoła jako płonącego domu, jedni podkreślają konieczność gaszenia pożaru, drudzy natomiast myślą przede wszystkim o ratowaniu zagrożonych czy już „poparzonych” przez ogień i niemających siły uciekać.
Podziwiam członków Kongresu Katoliczek i Katolików – za to, że im na Kościele ciągle zależy, że nadal traktują go jak swój dom. Że nie rezygnują z nadziei na możliwość zmiany.
W tym roku mija 100. rocznica urodzin wielu wybitnych członków szeroko pojętego środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”.
Ratunkiem dla Kościoła w Polsce mogłaby być długa i bolesna terapia. Ale czy on jest na nią gotowy? Obawiam się, że to pytanie retoryczne.
Interesujące są dzieje syntezy synodalnej opracowanej przez archidiecezję krakowską. Wiele wskazuje na to, że na jej publikację nie wyraził zgody sam metropolita. Znalazły się tam bowiem – sformułowane przez wiernych – oskarżenia Kościoła o „homofobię, ksenofobię i brak postawy miłości”.
Do końca życia pozostała katoliczką, choć nie kryła swego rozczarowania Kościołem jako instytucją i była wobec niego mocno krytyczna. Kiedy pytano ją, dlaczego wciąż w nim trwa, odpowiadała, że chce i próbuje go zmienić.
W oświadczeniu kardynała nie ma ani słowa na temat ofiar pedofilii; nie ma przyznania, że zawinił „system kościelny”, dbający bardziej o własną reputację aniżeli o dobro człowieka; nie ma śladu poczucia winy, iż hierarchom Kościoła zabrakło wrażliwości moralnej i współczucia dla skrzywdzonych.
Rozumiem względy ekonomiczne i prawo właścicieli do dysponowania swoim majątkiem. Niestety, czasem cierpią przy tym tzw. wartości wyższe – i w jakiś sposób trzeba je chronić. Byłoby dobrze, gdyby ludzie Kościoła, którzy lubią głosić kazania o tym, że trzeba raczej „być” niż „mieć”, starali się o tym pamiętać.
Stanowisko zajęte przez patriarchę Cyryla może być początkiem końca patriarchatu moskiewskiego w Ukrainie, tzn.: w sercach i umysłach tych jej mieszkańców, którzy wciąż deklarowali mu wierność, mimo iż funkcjonują tam Kościoły prawosławne w pełni niezależne od Moskwy.
„Nie o to naprawdę chodzi, że zaistniała w Kościele »era konstantyńska«, tylko o to raczej, że nie znalazła już prawie dostępu do rzymskiego katolicyzmu era renesansu, i że wszystkie kolejne ery nowożytne stawały mu się coraz bardziej obce”.
Wypłukiwaniu z polskiego katolicyzmu ducha Kazania na Górze na rzecz obrony tradycji narodowej i cywilizacji chrześcijańskiej mniej lub bardziej biernie poddaje się spora część Kościoła w Polsce.
Jesienią 2013 r. w 700. numerze „Znaku” przypomniano kilka pytań stawianych przez to pismo na różnych etapach jego historii. Na ich liście zabrakło pytania o zaangażowanie i solidarność. Dobrze zatem, że obecny, 800., numer na to właśnie zwraca uwagę.
Jeden z biskupów usłyszał w Rzymie głos niesłusznej, jego zdaniem, krytyki pod adresem Kościoła w Polsce; drugi krytykowany się nie poczuł, przeciwnie: wizyta w Watykanie umocniła go w przeświadczeniu, że urzędnicy Kurii Rzymskiej chwalą drogę, którą od lat podąża nasz Kościół.
Dzisiaj najważniejsze, najbardziej pilne są wiadomości płynące znad granicy polsko-białoruskiej. Nie wolno nam o tym zapomnieć. Myślę zatem o uchodźcach i imigrantach, którzy tam umarli. Pamiętam o dzieciach z Michałowa…
Matka Czacka budowała Kościół wiarygodny, który przyciągał nawet zdeklarowanych antyklerykałów. Kościół nie triumfalistyczny, ale prawdziwie ewangeliczny.
Czekając na beatyfikację prymasa, obawiam się, by niektóre jego wypowiedzi i decyzje nie zostały przez nią „uświęcone” i uznane za nieomylne. Chciałbym, by wzorem dla polskich katolików stała się pobożność i heroiczność cnót Stefana Wyszyńskiego, ale już niekoniecznie jego – dość klerykalne – postrzeganie Kościoła.
Reforma synodu biskupów, jeśli tylko uda się ją przeprowadzić, może oznaczać początek przemian w całym Kościele: docenienie każdej osoby, odwrót od klerykalizmu.
Mówił o sobie tyle, ile chciał, nierzadko swój życiorys wyraźnie fabularyzował, czasem wręcz zmyślał… A przecież – wspominają ci, którzy go dobrze znali – pozostawał przy tym człowiekiem wewnętrznie prawym.
W polskich kościołach normą stało się dodawanie do rytuału mszy różnych elementów pobożnościowych. I nikogo to nie dziwi. Ale już skorygowanie ewidentnego błędu w modlitwie za Żydów okazuje się niemożliwe do przeprowadzenia.
Był wnikliwym obserwatorem i znakomitym gawędziarzem. Kiedy jego opowieści o Watykanie usłyszał Tadeusz Różewicz, nie miał wątpliwości, że Lehnert powinien je spisać. „Panie Marku – mówił – niech pan nie odkłada książki, na którą czekam, tak jak świat czeka na Harry’ego Pottera”.
Papież Franciszek nie wstydzi się marzeń, a równocześnie jest realistą. Dobrze wie, od czego zacząć budowanie braterstwa. Mówi o małych krokach: o szacunku, ręce wyciągniętej ku drugiemu, gotowości do tego, żeby go wysłuchać.
Jako teolog troszczył się o prowadzenie dialogu z szeroko pojętą humanistyką, trzymanie ręki na pulsie świata, diagnozowanie jego problemów i otwieranie się na jego mądrość.
Oskarżam Was, że milczeliście, chociaż wiele wskazuje na to, iż przynajmniej niektórzy z Was wiedzieli o abp. Paetzu i kard. Gulbinowiczu… Dlaczego żaden z Was nie zaprotestował – w imię więzi z Jezusem i Ewangelią, którą przy każdej okazji deklarujecie?
Kościół w Polsce ma z wolnością ogromny problem. On się jej boi. Często działa tak, jakby wolał człowieka przymusić do trwania na drodze ku dobru, aniżeli dać mu wolny wybór.
Choć po Krakowie krążyło złośliwe powiedzenie, że prezesem tutejszego KIK-u może być tylko hrabia, ci, którzy go dobrze znali, mówią, że nie był to wcale człowiek wyniosły. Wręcz przeciwnie: otwarty na ludzi, wszystkich słuchał z autentycznym zainteresowaniem.
Była dla Kościoła „głosem wołającego na puszczy”. Nie słuchano jej, odsądzano od czci i wiary, a ona w tym czasie pisała, że chce „być wewnątrz Kościoła, mimo że ten Kościół może boleć”.
Była w nim wewnętrzna prawość. I – z gruntu franciszkańska – dobroć. Pamiętam jego uśmiech, dobre oczy i budzącą zaufanie twarz: oblicze człowieka wiarygodnego.
Rośnie dziś w Polsce liczba osób, które uważają, że Kościół może i jest zwiastunem jakiejś nowiny, ale na pewno nie jest to nowina dobra dla wszystkich. Wzrasta też liczba tych, którzy – stając wobec instytucji Kościoła – czują się „ubodzy” i w jakimś sensie bezbronni.
Wacław Hryniewicz był teologiem prawdziwym. Snucie refleksji o Bogu i o Kościele stanowiło jego pasję, całkowicie wolną od przymusu wspinania się po szczeblach kariery kościelnej bądź uniwersyteckie.
Dobrym, bardzo dobrym owocom pontyfikatu Jana Pawła II można by poświęcić niejeden wykład. Zapytajmy jednak, czy któryś z owoców nie okazał się czasem zepsuty. Albo taki, jakiego jakość moglibyśmy dziś zakwestionować.
Żył długo, prawie 93 lata. Zrobił bardzo wiele: dla kultury, Kościoła i Polski. Jego rozlicznymi zaangażowaniami i dokonaniami można by obdzielić kilka, jeśli nie kilkanaście, osób.
Kościół musi dziś dogłębnie i na nowo przemyśleć problem wykorzystywania Boga i religii do rozciągania władzy nad drugim człowiekiem i jego sumieniem
Jan XXIII napisał: „W rzeczach koniecznych jedność, w wątpliwych wolność, we wszystkim zaś miłość”. Pytam: jaki jest zakres tej wolności – w Kościele? I jak potrafimy z niej korzystać?
Do historii Polski i dziejów współczesnego polskiego katolicyzmu Adam Stanowski wszedł nie tyle jako uczony intelektualista, ile „niepokorny” społecznik, aktywny członek KIK-u, działacz opozycji demokratycznej i Solidarności
Jeśli ludzie Kościoła nie zakwestionują „starego” sposobu myślenia i bezpiecznej, wygodnej postawy wobec świata oraz teologii, która już od dawna nie stawia ważnych pytań, będzie to oznaczać, że są ślepi i głusi na „znaki czasu”.
Wobec Kościoła hierarchicznego bronił tzw. świata, z kolei wobec „świata” bronił Kościoła… Napisał o nim kiedyś Jan Turnau, że ks. Bronisław Dembowski miał w swej naturze coś, co czyniło go „pontifeksem”, czyli budowniczym mostów.
Roman Tomczyk miał „słuch” na otaczającą go rzeczywistość – i potrafił ją świetnie opisywać. Warto sięgnąć dziś po jego prozę. Twórczość ta jest bowiem zbyt dobra, żeby o niej zapomnieć.
Jako członek Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce i mieszkaniec archidiecezji krakowskiej deklaruję solidarność z osobami, w których godność uderzyły słowa mojego biskupa.
O ludziach takich jak Jacek Baluch mówi się, że są do tańca i do różańca. Ten wybitny uczony, poeta i tłumacz świetnie sprawdzał się także jako człowiek czynu: dyplomata i organizator.
Jaka będzie przyszłość Kościoła w Polsce, jeśli będzie on wolał wylewać łzy z powodu „ataków na Kościół” i „prób zohydzenia chrześcijaństwa”, a nie przyjmie do wiadomości, że – w jego własnych strukturach – dochodziło do poniżania obrazu Boga, jakim jest każdy człowiek?
Przez lata przekonywano nas, że Kościół tworzą nie tylko osoby duchowne, ale że jesteśmy nim my wszyscy. Pora to wreszcie naprawdę usłyszeć. Najwyższy czas, by z przekonania, iż przysługuje nam miano obywateli Kościoła, wyciągnąć praktyczne wnioski.
W „Kręgu Turowicza” – opowieści o „Tygodniku Powszechnym” – Tadeusz Szyma przedstawiany jest jako interesujący krytyk filmowy, który „wywarł silny i pozytywny wpływ na kulturalny profil pisma”.
Ostatni list społeczny episkopatu Polski to swoisty „skład zasad”, jakimi powinno kierować się demokratyczne państwo prawa. To również – obficie czerpiący z nauczania ostatnich papieży – wykład na temat chrześcijańskiej wizji polityki.
Specjalność Józefa Kozaka stanowiło sporządzanie indeksów do książek. W jego wykonaniu nie były to jednak „zwyczajne” listy osób, jakie mógłby zestawić pierwszy lepszy redaktor, ale prawdziwe dzieła sztuki edytorskiej.
Deklaracja z Abu Zabi nie sprawi, że od dziś znikną zamachy terrorystyczne, kraje islamskie staną się oazami tolerancji, a wszyscy chrześcijanie zaczną traktować uchodźców jak braci. A jednak wierzę, że „błogosławieni są ci, którzy wprowadzają pokój”, nawet jeśli ich działalność oznacza uczynienie tylko jednego małego kroku naprzód.
Mówiono o nim, że chadzał „po manowcach” – nie w tym znaczeniu, jakoby sam błądził, ale dlatego, że był gotów iść wszędzie tam, gdzie czekali ludzie pragnący rozmawiać z nim o Ewangelii.
Zdaniem ojców synodu Kościół, chcąc naśladować Mistrza z Nazaretu, wezwany jest do tego, by młodych ludzi naprawdę słuchać, nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy – gdy mówią rzeczy mało dla niego przyjemne.
Podobnie jak starotestamentalni prorocy, Wojciech Smarzowski – poprzez drastyczne sceny – zdaje się przeprowadzać gruntowny rachunek sumienia…
Obecny kryzys Kościoła przypomina Reformację. Nie oszukujmy się: to prawdziwa zapaść i sytuacja zagrożenia życia (w której konieczne wydaje się zwołanie consilium), a nie chwilowe tylko pogorszenie samopoczucia.
Pamiętam, że na wieść o śmierci abp. Józefa Życińskiego w 2011 r. ogarnął mnie lęk, jak bez niego – bez jego odwagi i umiejętności otwartego stawiania problemów – będzie wyglądał Kościół w Polsce.
Czy hierarchom Kościoła w Polsce wolno milczeć, gdy pojawiają się pierwsze symptomy procesu, który jest groźny dla społeczeństwa i państwa? Czy – w świetle katolickiej nauki społecznej – wolno im oświadczyć, iż naruszanie zasady trójpodziału władzy „nie leży w kompetencjach Kościoła”?
Sam siebie nazywał bratem. I był nim zarówno dla „wielkich” tego świata, jak i dla ludzi prostych: biednych i często cierpiących na chorobę alkoholową sąsiadów z warszawskiej Pragi. I choć nie pracował z nimi jako ich duszpasterz, wiedzieli, że zawsze mogą na niego liczyć.
Wśród wielu wątków podjętych w adhortacji Gaudete et exsultate na szczególną uwagę zasługuje ostrzeżenie przed dwiema starymi herezjami: gnozą i pelagianizmem, które – zdaniem papieża – wciąż zachowują aktualność, zafałszowując to, czym jest chrześcijaństwo.
Robiła wszystko, co było akurat do zrobienia. Jej zadania w „Tygodniku” daleko wykraczały poza rolę sekretarki; pełniła raczej ważną w szlacheckich dworach, a dziś całkiem już zapomnianą funkcję ochmistrza.
Kto wie, może najważniejszym „wydarzeniem” tego pontyfikatu jest próba opowiedzenia ludziom na nowo Ewangelii, przypomnienia albo wręcz uświadomienia tego, co w niej najistotniejsze?
Miałem nadzieję, że 50 lat po Marcu antysemicka retoryka w mediach publicznych należy już bezpowrotnie do przeszłości. Myliłem się. Oto bowiem w styczniu 2018 r. państwowa telewizja znów otwarła puszkę Pandory
Dla prof. Kłoczowskiego pierwszorzędnym zadaniem historyka było zrozumienie innych. To dlatego zamiast kolejnego podręcznika historii Kościoła rzymskokatolickiego wolał pisać ekumeniczne Dzieje chrześcijaństwa polskiego . I upominał się o to, by w studiach poświęconych przeszłości Polski uwzględniać punkt widzenia mniejszości etnicznych i religijnych.
Moim zdaniem mylą się ci, którzy w homilii wygłoszonej na pogrzebie Piotra Szczęsnego dostrzegają pochwałę samobójstwa. To nie pochwała, lecz wrażliwość pozwalająca usłyszeć „krzyk, który rozdziera ciszę”, i ujrzeć „ogień, który z ciemności wydobywa kształt rzeczy, w ciemnościach jakby nieobecnych, bo niedostrzegalnych”.
Jedną z dróg, którymi ks. Mieczysław Turek prowadził ludzi do Boga, było doświadczenie piękna. A znał się na nim wybornie i skwapliwie korzystał z każdej niemal okazji do podziwiania i kontemplacji tego, co piękne.
Teolog powinien unikać uciekania się do środków społecznego przekazu, wywierając bowiem nacisk na opinię publiczną, nie można przyczynić się do wyjaśnienia problemów doktrynalnych ani służyć prawdzie.
Trudno mi sobie wyobrazić, co czuł Jerzy Zawieyski – człowiek psychicznie kruchy, a ze względu na swą biografię szczególnie wyczulony na mechanizm wykluczenia – kiedy rzucano mu w twarz oskarżenie, że znalazł się „poza narodem”.
Z lakonicznością tekstu korespondują ilustracje. Całość przypomina komiks: prawie każdemu zdaniu napisanemu przez Boyera towarzyszy rysunek Blocha. Niemniej to nie komiks, ale opowieść, w której obraz jest niemal tak samo ważny jak słowo.
Można jakoś zrozumieć tych, którzy gorszyli się postawą ks. Mazzolariego. Mówił on bowiem o „manowcach”, na które duszpasterz musi wyjść, jeśli chce być blisko człowieka; wtedy – o wiele bardziej niż dzisiaj – budziło to w ludziach Kościoła opór i lęk.
Wciąż widzę Zbyszka z jego niesforną czupryną i charakterystycznym błyskiem w oku. Dla tych, których do siebie zraził niekonwencjonalnym sposobem bycia, był to – być może – błysk szaleństwa. Dla innych, oczarowanych rozległością jego zainteresowań, mógł to być nawet przebłysk geniuszu.
Interesującym zajęciem jest śledzenie zrekonstruowanych przez ks. Krakowiaka dziejów modlitwy „za Żydów”, zanoszonej przez Kościół rzymski w czasie liturgii Wielkiego Piątku.
Nie sposób zlekceważyć opublikowanego właśnie przez polskich biskupów dokumentu o patriotyzmie. Dobrze, że się ukazał, choć można pytać: czemu dopiero teraz? I dlaczego tak dużo w nim zdań generalnie słusznych, a tak niewiele konkretów?
Nie przypuszczałem, że tak bardzo poruszy mnie jego śmierć. Nie znałem go osobiście i dopiero teraz, po 15 marca br., zacząłem sobie uświadamiać, jak ważny był dla mnie Wojciech Młynarski.
Dziełem jego życia jest Bolesław Chrobry. To nie „tylko” opowieść o czasach piastowskich, w które wszedł głęboko, rekonstruując nawet język, jakim mogli mówić poddani króla Bolesława. To raczej „suma” jego przemyśleń o człowieku, Polsce, mechanizmach rządzących historią. Oraz o moralności – także tej politycznej.
Ks. Mariusz Rosik jest biblistą specjalizującym się w badaniu żydowskich korzeni chrześcijaństwa. Mówi o tym wiele jego książek – zarówno naukowych, jak i tych popularyzatorskich.
Akt pokuty Kościoła w Polsce uważam za wydarzenie wielkiej wagi, choć zdaję sobie sprawę, iż niektórzy mają co do tego pewne wątpliwości. Wierzę – chcę wierzyć! – iż stanie się on dla ludzi tego Kościoła bodźcem do przejrzenia na oczy, zerwania z zakłamaniem, przerwania milczenia.
Przypadkowi czytelnicy zarzucają czasem niektórym księgom pamiątkowym, że są za grube, zbyt specjalistyczne (i, co za tym idzie, trudne w lekturze) oraz interesujące dla niewielkiego tylko kręgu osób.
W pogrzebie ks. Mieczysława Malińskiego mimo przejmującego zimna uczestniczyły tłumy. Ludzie przyszli mu podziękować – i złożyć świadectwo, że doznali od niego wiele dobra.
Książka Romana Zająca to swoista „skrzynka z narzędziami”, w jakie powinniśmy się zaopatrzyć, nim rozpoczniemy niełatwą wędrówkę w głąb Pisma Świętego.
Akt Przyjęcia Jezusa za Króla uznaję w duchu posłuszeństwa Kościołowi – i w duchu wiary w Chrystusa, Pana i Zbawiciela. Nie mogę jednak powstrzymać się przed wyrażeniem lęku, że – w skali społecznej – pozostanie on jedynie w sferze czysto deklaratywnej.
Fascynujący jest świat żydowskiej egzegezy biblijnej. Przenika go wiara, że święty tekst „tłumaczy nie tylko to, co Bóg miał na myśli, ale nawet to, kim On jest i kim jesteśmy my”. W świecie tym większą wagę przywiązuje się do dobrze zadanych pytań aniżeli do trafnych odpowiedzi, których zresztą może być więcej niż jedna.
Redaktor „Tygodnika” Jacek Susuł był człowiekiem starej daty: miał klasyczne gusta literackie, przedwojenną kindersztubę i takiż sposób bycia. Zdaniem o. Jana Góry „z brodą i wąsami wyglądał jak krasnal. A ze swoją specyficzną powolną wymową, jakby zamierzał celebrować każde słowo, był przybyszem z XIX wieku”.
W ostatnich latach wiele mówiło się o klauzuli sumienia; debatowano o niej głównie w odniesieniu do kwestii aborcji. Dziś szacunku dla swoich sumień domagają się niektóre rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. Czy wolno ten ich głos zlekceważyć?
Redakcję „Znaku” przez lata tworzyli ludzie łączący w sobie profesjonalizm z ideowością. Pragnę ogarnąć dziś ich wszystkich wdzięczną pamięcią i modlitwą.
Czym jest nowa katolicka teologia judaizmu? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, czytając soborową deklarację Nostra aetate i analizując konsekwencje, jakie jej treść niesie dla teologii i naszego stosunku do Żydów i judaizmu.
Jako profesor uniwersytetu, ks. Chmiel był wolny od obowiązków duszpasterskich. Jednak czuł się przede wszystkim księdzem i nie zamierzał korzystać z pewnego rodzaju komfortu, jaki daje życie poza strukturą parafii. Dopóki pozwalało mu na to zdrowie – również na emeryturze – był więc do dyspozycji wiernych.
W niedalekiej przeszłości – tuż po pielgrzymkach Jana Pawła II (ale i Benedykta XVI) do Polski – wydawnictwa katolickie prześcigały się, by jak najszybciej opublikować papieskie homilie.
„Pozostawiając Pana Jezusa i idąc służyć potrzebującym, tak naprawdę wracasz do Jezusa”. Taki był rdzeń duchowości Kardynała Franciszka. „Jeśli się nie klęknie przed człowiekiem jak przed Bogiem, to nic z tego nie będzie” – mówił.
Ludzie Znaku to rodzaj hołdu złożonego założycielom i wybitnym przedstawicielom środowiska tak bardzo zasłużonego dla polskiej kultury i polskiego chrześcijaństwa.
Powinniśmy dziś w Polsce czytać papieża Franciszka, by − poza „uczonymi w Prawie”, których pełen jest nasz Kościół – dostrzec również wspólnotę powołaną do bycia narzędziem Bożego miłosierdzia.
70. rocznica zbrodni w Kielcach, która równie dobrze mogła wydarzyć się w każdym innym miejscu w Polsce, to najwyższa pora na rzetelny rachunek sumienia, wyznanie winy i podjęcie pokuty.
Czym jest naród? I kto jest jego członkiem? Czy – jeśli przyjmiemy, że Polacy są „narodem ochrzczonym” – znajdzie się w nim miejsce dla polskich Żydów i muzułmanów? I dla niewierzących?
Rzadko można usłyszeć w Polsce kaznodzieję łączącego w sobie głęboką wiarę z wszechstronną wiedzą, a przy tym zakorzenionego w świecie kultury (czyli np. znającego dobrą literaturę) i posługującego się piękną polszczyzną. Kimś takim jest niewątpliwie ks. Michał Heller, wybitny filozof i kosmolog, a przy tym duszpasterz odprawiający msze św. i głoszący kazania w tarnowskim kościele pw. św. Maksymiliana.
Mówił o sobie, że ma trzy ojczyzny: dom rodzinny, Tatry i polskie słowo. One go kształtowały, budowały od środka. Jego wrażliwość ujawniała się już w sposobie pisania o zagrodzie, w której się wychował. To słowo „zagroda” pisał zawsze wielką literą. „Jakże pisać inaczej? – pytał. – Przecież to dom, rodzice, dziadkowie”.
Od kilku lat − ilekroć czytam ewangeliczną opowieść o sędziwej prorokini Annie która „nie rozstawała się ze Świątynią, służyła Bogu (…) i mówiła o Nim wszystkim” (por. Łk 2, 36–38) − myślę o Annie Świderkównie (1925–2008), uczonej, która wiele lata życia poświęciła studiowaniu i popularyzacji Biblii.
Czym jest nowa katolicka teologia judaizmu? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, czytając soborową deklarację Nostra aetate i analizując konsekwencje, jakie jej treść niesie dla teologii i naszego stosunku do Żydów i judaizmu
W Polsce ukazało się już sporo książek o papieżu Franciszka, w większości mają one jednak charakter biograficzny. Znaczenie i wyjątkowość pracy kard. Kaspera polega na tym, że jest ona teologiczną próbą zrozumienia obecnego pontyfikatu.
Pierwsza wersja książki mieszkającego we Francji marokańskiego intelektualisty Tahara Ben Jellouna powstała tuż po zamachach z 11 września 2001 r. Miała ona formę dialogu autora z dziesięcioletnią córką, tak samo jak on wyznającą islam. „Tatusiu, ja nie chcę być muzułmanką”, deklarowała dziewczynka przerażona obrazami, które zobaczyła w telewizji.
Byliśmy świadkami jego wewnętrznej wolności, ilekroć udało się nam namówić go na opowieści o stalinowskim więzieniu, torturach, miesiącach spędzonych w celi śmierci. Nie znał pragnienia zemsty. Na pytania, czego się za kratami nauczył, odpowiadał: „Pokory. Pokory wobec życia”
Książkę o Jezusie, pióra amerykańskiego jezuity ks. Jamesa Martina, otwiera aż 21 entuzjastycznych opinii na jej temat. Ich autorami są biskupi różnych wyznań, światowej sławy teologowie, pisarze duchowi i dziennikarze. W dodatku polski wydawca reklamuje ten tytuł jako bestseller „New York Timesa”.
Środowisko Znak przez lata tworzyli ludzie łączący w sobie profesjonalizm z ideowością. Pragnę ogarnąć dziś ich wszystkich wdzięczną pamięcią i modlitwą.
50. rocznica II Soboru Watykańskiego (1962–1965) była dobrą okazją do tego, aby to wydarzenie przypomnieć i gruntownie przemyśleć, zajrzeć do soborowych dokumentów i zobaczyć, co się w nich zdezaktualizowało, a co wciąż czeka na realizację.
Większość autorskich prac ks. prof. Andrzeja Zuberbiera ma charakter popularny. On pisał je dla „zwykłych” ludzi, unikał w związku z tym określeń czytelnych wyłącznie dla specjalistów, ograniczał przypisy. Doskonale bowiem rozumiał, że Kościół potrzebuje teologów, którzy potrafią dotrzeć do szerszej publiczności
Posoborowy Kościół definitywnie odrzucił antyjudaizm. Niestety, nowe spojrzenie na Żydów z trudem przedziera się do świadomości polskich katolików, nawet profesorów teologii i biskupów.
Jego losy mogłyby posłużyć za materiał do scenariusza filmowego. Ranny w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli niemieckiej. Po ucieczce przystąpił do podziemnej organizacji wojskowej. Jesienią 1944 r. aresztowany przez NKWD, niemalże cudem odzyskał wolność i rzucił się w wir konspiracji antykomunistycznej
„Moja ludzka przygoda była odległa od poszukiwania mitycznego Eldorado, ale otwarła mnie na przestrzeń uniwersalną, ofiarowała możliwość poznania różnorodności świata, nie tłumiąc tęsknoty za krajem ojczystym (…). Dała mi przekonanie, że otrzymałam skarb − wolności myślenia i widzenia świata z wielu stron”.
Kto kiedykolwiek czytał ks. Jana Kracika, wie, że jego książki nie są skierowane jedynie do osób zainteresowanych historią. Powinien natomiast sięgnąć po nie każdy, komu leżą na sercu sprawy Kościoła, jego teraźniejszość i przyszłość.
Ks. Stanisław Musiał patrzył na świat przez pryzmat serca, nie intelektu. Był jak najdalszy od konstruowania schematów – z biegiem lat za to coraz uważniej słuchał ludzi i przejmował się ich losem. Oto przyczyna, dla której zajął się problematyką żydowską. Tak jakby – pod wpływem spotkań i rozmów z Ocalonymi – coś się w nim przełamało.
Notatki… są tak naprawdę dziennikiem duszy Jana Pawła II, a kto oczekiwałby po nich jakichś „światowych” opinii o ludziach albo też anegdot, będzie rozczarowany.
Obrazy Boga jedynie na coś wskazują, a dystans pomiędzy nimi i tym, na co wskazują, jest tak ogromny jak między palcem i księżycem. To, co jest w naszym zasięgu, to tylko ten wskazujący palec, opowieść na temat pewnego doświadczenia. Ale i z niego nic nie można wnosić, bo ono także jest bardzo cząstkowe. W buddyzmie zen mówi się: „przed satori góry były górami, chmury chmurami, nagle przestały nimi być, ale potem z powrotem stały się górami…”
27 kwietnia 2014 r. do chwały ołtarzy zostaną wspólnie wyniesieni dwaj soborowi papieże: Jan XXIII i Jan Paweł II. Otrzymamy w ten sposób wyraźny sygnał, że nie ma odwrotu od Vaticanum II: soboru, który jeden z nich rozpoczął, a drugi cierpliwie i konsekwentnie wcielał w życie Kościoła. Dalej: poprzez tę podwójną kanonizację Franciszek mówi nam, że zainicjowany przez Jana XXIII i kontynuowany przez Jana Pawła II dialog ze światem stanowi drogę, którą dalej powinien iść Kościół.
W tekstach publicystycznych, mających papieżowi za złe sympatię, jakiej doznaje on od świata, próżno szukać radości, że Duch wieje tam, gdzie chce, a dzięki świadectwu Franciszka promień światła Ewangelii dociera nawet do niewierzących. Pada za to poważne oskarżenie: o instrumentalne traktowanie biskupa Rzymu przez media i wykorzystywanie go do walki z Kościołem.
Nie wykluczajmy kategorycznie pojęcia czasu przemienionego z życia przyszłego świata. Teologowie nazywają go czasem Bożym, czasem eschatologicznym, czasem radości i święta z Bogiem, w którym możliwy jest ciągły rozwój.
Trudno mi zgodzić się na interpretację rodzenia się katolicyzmu otwartego w kategoriach „zerwania”, „podwójnego odróżnienia”, „zdystansowania”. Ten język służy bowiem temu, by katolików otwartych dyskredytować, a nie, żeby ich postawę rzetelnie opisać.
Szkoda, że ci, którzy twierdzą, iż dialog chrześcijańsko żydowski stanął w miejscu, nie byli w czerwcu tego roku w Brzezince i nie widzieli ludzi modlących się – nie wspólnie, ale jednak razem… To dowód na to, jak daleko zaszliśmy.
mowa o filarach dawnej redakcji „Tygodnika Powszechnego”, padają najczęściej nazwiska tych najważniejszych: Jerzego Turowicza i Krzysztofa Kozłowskiego. Nikt w tym kontekście nie wspomina natomiast o Jerzym Kołątaju, który w kamienicy przy ul. Wiślnej 12 ćwierć wieku przepracował jako sekretarz redakcji.
Głównym zarzutem wobec Kościoła nie jest to, że zdarzają się księża pedofile. Problem polega na tym, że instytucja kościelna chowa i chroni sprawców, zamiast pomóc ofiarom.
Kto jeszcze pamięta o „Tygodniku Warszawskim”, który był poniekąd młodszym bratem ukazującego się do dzisiaj „Tygodnika Powszechnego”?
Latem ubiegłego roku, tuż przed 50. rocznicą rozpoczęcia II Soboru Watykańskiego zastanawialiśmy się, z jakimi wyzwaniami mierzy się Kościół. Pytania i diagnozy, które wtedy padły, wydają się istotne szczególnie teraz, kiedy myślimy o zadaniach, jakie czekają nowego papieża.
Kościół głoszący Ewangelię musi być radykalny, gdy chodzi o naśladowanie Jezusa. A problem polega dziś m.in. na tym, że radykalni byli bez wątpienia ostatni papieże, ale nie cały Kościół, nierzadko bardziej przypominający bezduszny urząd aniżeli braterską wspólnotę miłości.
O zmarłym siedemdziesiąt lat temu – 23 marca 1943 r. – Karolu Ludwiku Konińskim musiały słyszeć elity intelektualne przedwojennej Polski.
Jerzy Turowicz traktował kulturę jako rzeczywistość nieodłączną od wiary. Więcej jeszcze – pisał o tym jego przeświadczeniu ks. Józef Tischner – był przekonany, że gdziekolwiek żyje kultura, tam żyje również religia.
Jeśli Jerzy Turowicz w latach 90. XX w., już w wolnej Polsce, zabierał głos w sprawach publicznych, to dlatego że czuł się do tego zobligowany. Że domagało się tego odeń jego sumienie.
Niedawno poproszono mnie o pomoc w opracowaniu biogramu Jerzego Huberta Radkowskiego, współzałożyciela i pierwszego redaktora naczelnego miesięcznika „Znak”, wprawiając mnie tym samym w pewien kłopot.
„Kilkadziesiąt wydarzeń zaplanowała na ten rok Fundacja Jerzego Turowicza, by uczcić przypadające 10 grudnia stulecie urodzin” swojego patrona – pisała 28 stycznia br. (nazajutrz po uroczystej inauguracji owego Roku) „Gazeta w Krakowie”. Wśród tych wydarzeń miały się znaleźć publikacje, wystawy, konferencje naukowe i wiele – bardzo wiele – spotkań.
W dorobku publicystycznym Jerzego Turowicza znajdujemy ogromną liczbę tekstów o Kościele i katolicyzmie rozumianym jako droga i życiowy wybór. Bo tajemnica Kościoła stanowiła jedną z największych jego fascynacji
Antoni Pospieszalski (ur. 1912) był zaledwie o miesiąc starszy od Jerzego Turowicza. I − tak samo jak naczelny „Tygodnika Powszechnego” − parał się dziennikarstwem i pisał o sprawach wiary. Ale pisał inaczej: w sposób dużo mniej wyważony, ostrzej, balansując nierzadko na granicy ortodoksji.
„Mamy nadzieję, że kiedyś spotkają się uprawnieni przedstawiciele narodu polskiego z takimiż uprawnionymi przedstawicielami narodu rosyjskiego – i oba narody, stanąwszy w prawdzie wobec swych dziejów i wobec swej przyszłości, pojednają się. (…) Módlmy się o rychłe nadejście takiego dnia pojednania się w prawdzie, w duchu najwyższej Miłości”.
W kwietniu 1933 r. Edyta Stein skierowała do Piusa XI list, w którym błagała papieża i cały Kościół o głos protestu. „Obawiamy się – pisała – że jeśli [to] milczenie potrwa dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy”.
W indeksie nazwisk dołączonym do wspomnień Jacka Woźniakowskiego, współzałożyciela i pierwszego redaktora naczelnego Wydawnictwa Znak, Krystyna Chmielecka wymieniona jest tylko raz.
Nikt wprawdzie nie wiedział, co przyniesie przyszłość, jednak uważny obserwator mógł dostrzec we wnętrzu Kościoła pączkujące procesy odnowy. Tak jakby dokonywała się tam jakaś przedziwna fermentacja. Wyraźnie, choć jeszcze bardzo powoli, szło nowe. Pomału zaczynał pękać gorset, w który od wieków wciśnięty był Kościół.
Ksiądz Jan Zieja, sfotografowany w stanie wojennym − na pogrzebie ojca Jacka Kuronia – ma wygląd proroka: wysoki, chudy, z ascetyczną twarzą okoloną długą siwą brodą, rękę unosi do góry jakby w geście protestu przeciwko łamaniu praw boskich i ludzkich.
Sprawa ks. Natanka odsłania kilka zasadniczych problemów, z jakimi boryka się dziś Kościół w Polsce. Natanek jest jak papierek lakmusowy: dzięki niemu rzeczy zakryte stają się jawne.
Ksiądz Andrzej Bardecki miał swoją tajemnicę. Darmo jednak szukać jej śladów w archiwach IPN, choć funkcjonariusze SB sporo się natrudzili, żeby Bardeckiego (a za jego pośrednictwem również i papieża Jana Pawła II, z którym się przyjaźnił) obrzucić błotem i skompromitować.
Antypapież Tomasza Piątka to pełna uproszczeń, manipulacji i przemilczeń dekonstrukcja autorytetu Jana Pawła II.
Jesienią 2009 roku – z inicjatywy Doroty Zańko, ówczesnej sekretarz redakcji miesięcznika „Znak” – na ścianie krakowskiej kamienicy przy placu Axentowicza 4 zawisła tablica upamiętniająca Hannę Malewską, która tu właśnie przez wiele lat mieszkała.
Pisze Marek Skwarnicki, że moja recenzja Ceny przetrwania? jest „galicyjsko-łagodna i chrześcijańsko-ostrożna” i w związku z tym „niewystarczająca”. No cóż, jestem recenzentem, a nie czyimkolwiek adwokatem (jak rozumiem, Skwarnicki oczekiwał ode mnie obrony i „świętego oburzenia”) – i w swoim tekście starałem się pokazać zarówno to, co w książce Romana Graczyka uważam za wartościowe, jak i to, z czym nie mogę się zgodzić. Gdybym był „chrześcijańsko-ostrożny”, jak mówi (z ironią) Skwarnicki, po prostu nabrałbym wody w usta, żeby się nikomu nie narazić.
Był kwiecień 1993 roku. Na placu św. Piotra odbywała się uroczystość beatyfikacyjna trojga Polaków: s. Faustyny Kowalskiej, m. Angeli Truszkowskiej, założycielki felicjanek, i XV-wiecznego kanonika laterańskiego Stanisława Kazimierczyka. Z tej okazji przyjechało do Rzymu bardzo wielu pielgrzymów z Polski. Najważniejsi – na czele z prezydentem RP Lechem Wałęsą – zostali przez Papieża zaproszeni na obiad. Mówił mi potem jeden z jego uczestników, że Jan Paweł II – przysłuchując się rozmowie pełnej narodowej dumy (ze względu na Polskę i tutejszy Kościół jako matecznik i ojczyznę świętych) – w pewnym momencie powiedział: „Najważniejsze jest to, co zrobicie z tymi beatyfikacjami”.
Nagła śmierć arcybiskupa Józefa Życińskiego stworzyła w Kościele w Polsce trudną do zasypania wyrwę. Odszedł bowiem biskup stosunkowo młody (od kościelnej emerytury dzieliło go aż dwanaście lat), niezwykle pracowity, a przy tym nowoczesny i niebojący się mediów.
Kościół w Polsce będzie musiał podjąć wysiłek myślenia – przede wszystkim o relacji pomiędzy religią a nowoczesnością i sposobie obecności w życiu publicznym: w państwie i pluralistycznym społeczeństwie. A także o roli indywidualnego sumienia i kwestii wolności. Od tych problemów nie da się już dziś uciec, bo przecież lada dzień na nowo zacznie się debata o in vitro, a na scenę polityczną wejdzie nowa formacja, otwarcie odwołująca się do agresywnego antyklerykalizmu.
Chodzi, oczywiście, o synody biskupów. Pierwszy z tych, o których chcę wspomnieć, odbył się już dość dawno – w październiku 2008 roku, a za jego temat obrano namysł nad Pismem Świętym i miejscem, jakie zajmuje ono w pobożności katolików.
W Kościele pomału toruje sobie drogę nowy styl komunikacji: tej zewnętrznej (ze światem) i wewnętrznej (z samym sobą). Nowy, to znaczy: nieocenzurowany, używający tak zwanego otwartego języka, wolny od kościelnej nowomowy i pobożnego frazesu.
Papieża Benedykta XVI w Wielkiej Brytanii (16–19 września) przyjęto godnie. Lepiej niż przewidywały „czarne scenariusze” kreślone przed tą pielgrzymką przez jej przeciwników, którzy zapowiadali masowe protesty.
„Harcerski” krzyż już kolejny miesiąc stoi przed Pałacem Prezydenckim. Dla jednych jest to przede wszystkim „biało-czerwony totem” i pałka na prezydenta Komorowskiego; dla drugich – symbol nieakceptowanej dominacji (a czasem tylko obecności) Kościoła w życiu publicznym; dla trzecich wreszcie – „kukułcze jajo” i ogromny problem.
Zakończony w czerwcu Rok Kapłański miał być dla Kościoła rzymskokatolickiego czasem szczególnej modlitwy w intencji prezbiterów. I był, co – ze względu na głęboki kryzys, jaki dotyka dziś Kościół (zwłaszcza stan kapłański) – okazało się dlań błogosławieństwem, prawdziwym „kołem ratunkowym” na czas kataklizmu.
Ks. Jerzy Popiełuszko – współczesny święty Stanisław. Patron słuchania Boga bardziej niż ludzi, odpowiedzialnego myślenia o Polsce i międzyludzkiej solidarności.
Myśliciele z kręgu radykalnej ortodoksji kilka lat temu pojawili się na okładce magazynu „Time” – było to pierwsze zdjęcie teologów na okładce tego magazynu od lat 60.! Symptomatyczne, że wtedy, w latach 60. ubiegłego wieku, byli to teologowie „śmierci Boga”, a teraz właśnie radykalni ortodoksi.
Nie dane nam było obchodzić piątej rocznicy śmierci Jana Pawła II. Ze względów liturgicznych uroczystości rocznicowe przeniesiono z Wielkiego Piątku, 2 kwietnia, na wigilię święta Miłosierdzia – 10 kwietnia, ale tego dnia, jak wiadomo, Polska nieoczekiwanie okryła się żałobą.
Tym właśnie jest miłosierdzie – ono musi zakładać cielesność osób. Ono musi akceptować świat jako stworzenie. Ta duchowość jest zatem, jak sądzę, bardzo (chciałoby się powiedzieć: całościowo) egzystencjalna. Obejmuje całego człowieka, wszystkie jego władze i jednocześnie także świat jako miejsce, w którym żyjemy. Tu nie ma miejsca na żaden dualizm.
Podczas żałoby narodowej, kiedy tylko czułem, że media swoim nachalnym przesłaniem mnie zatruwają, rezygnowałem z nich. Zaś u tych moich pacjentów, którzy hipnotycznie zastygali w fotelu przed telewizorem, następował proces jakiejś ich wewnętrznej dewastacji.
Przypadki pedofilii wśród księży i zakonników „to, być może, najcięższa próba, jakiej doznaje dziś Kościół” – mówił w kazaniu wielkopostnym, wygłoszonym w obecności Benedykta XVI i jego najbliższych współpracowników, o. Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego. Oczywiście, nie wolno tego grzechu ludzi Kościoła uogólniać – dodał – „biada jednak, gdy będzie się milczeć” na ten temat!
Wielki Post A.D. 2010 powinien był stać się dla Kościoła czasem szczególnej pokuty. Bo też szczególnie ciężka jest wina wielu jego członków: w Irlandii, w Niemczech, w Holandii…
Bazylikę św. Piotra od rzymskiej Synagogi Większej, położonej na drugim brzegu Tybru, dzielą zaledwie dwa kilometry. Jednak Kościół rzymskokatolicki potrzebował aż 1900 lat, ażeby pokonać ten dystans. Mniej więcej tyle czasu upłynęło bowiem od śmierci Piotra – galilejskiego Żyda, który stał się biskupem Rzymu – do Jana Pawła II, który jako pierwszy papież (nie licząc, oczywiście, Księcia Apostołów) przekroczył próg żydowskiego domu modlitwy.
Równoczesne ogłoszenie dekretów o heroiczności cnót Jana Pawła II i Piusa XII mogło wywołać wrażenie, jakoby Stolica Apostolska zamierzała przeprowadzić wspólną beatyfikację obu papieży. Podobnie jak w roku 2000, kiedy to Jan Paweł II beatyfikował jednocześnie Jana XXIII, inicjatora II Soboru Watykańskiego, i Piusa IX, autora słynnego Syllabusa.
Bardzo różne były reakcje na konstytucję apostolską Benedykta XVI Anglicanorum coetibus (podpisaną 4 listopada 2009 roku), szeroko otwierającą drzwi Kościoła katolickiego dla tych wspólnot anglikańskich, które zechcą nawiązać pełną jedność z Biskupem Rzymu.
Jeśli nawet istnieje gremium, które orzeka o świętości, i są ustalone procedury (…), to nie ma to najmniejszego znaczenia, dopóki nie ma jakiegoś oddolnego przeżycia w Kościele. Trzeba użyć tego słowa „kult”: jeśli nie ma kultu, jeśli nie ma pamięci o grobie, jeśli nie ma wyczucia, że oto mamy do czynienia z kimś, kto przeżywał swą wiarę w taki sposób, iż jest to wciąż inspirujące dla innych, to te wszystkie procedury nigdy nie zostaną uruchomione!
Pielgrzymka Benedykta XVI do Republiki Czeskiej (26–28 września) stanowiła prawdziwe „laboratorium wiary” – zwłaszcza jeśli chodzi o spotkanie Kościoła (i szerzej: chrześcijaństwa) ze światem współczesnym, który jest – dodajmy – mocno zlaicyzowany.
Począwszy od 1987 roku, rzymska Wspólnota Sant’Egidio w różnych miejscach Europy organizuje coroczne spotkanie międzyreligijne – i jest to wyraźne nawiązanie do Światowego Dnia Modlitwy o Pokój, jaki z inicjatywy Jana Pawła II odbył się w Asyżu (1986).
Ogłoszona pod koniec XIX stulecia encyklika Leona XIII Rerum novarum (1891), poświęcona zaniedbanej dotąd przez Kościół „kwestii robotniczej”, stała się fundamentem katolickiej nauki społecznej i punktem odniesienia dla kolejnych papieży – aż do Centesimus annus Jana Pawła II (1991).
Pielgrzymka Benedykta XVI do Jordanii, Autonomii Palestyńskiej i Izraela (8–15 maja) – poza tym, że stanowiła realizację najgłębszych pragnień Papieża – miała kilka wyraźnie określonych celów.
Wyraźnie spadają wskaźniki religijności Polaków. W roku 2006 w niedzielnej mszy (w Kościele rzymskokatolickim) uczestniczyło blisko 46% wiernych, w 2007 – 44,2%, a w roku ubiegłym już tylko 40,4%.
Podróż Benedykta XVI do Kamerunu i Angoli (17–23 marca 2009), podjęta przed zaplanowanym na październik Synodem Biskupów dla Afryki, stanowiła czytelne świadectwo pamięci i troski Papieża o ten – zapomniany przez bogatych i sytych – kontynent. Sam Ojciec Święty mówił o tej pielgrzymce, że podejmując ją chciał „objąć sercem całą Afrykę” (podkreśl. moje – J.P).
Pięć lat temu – po tym, jak przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski został wybrany po raz pierwszy abp Józef Michalik – były sekretarz tego gremium bp Tadeusz Pieronek powiedział: „Miało wyjść słońce, ale zamiast niego wyszedł księżyc”. Przyznaję, że kompletnie nie rozumiałem wówczas tej ezopowej wypowiedzi. Jej sens odkryłem teraz, kiedy Episkopat dokonał ponownego wyboru abp. Michalika. Oto bowiem – tak rozumiem dzisiaj ową metaforę – miało nadejść coś nowego („dzień”) i… nie nadeszło. Dalej trwa „stare” („noc”), choć nie zapadły, na szczęście, całkowite ciemności. Mogło być gorzej.
Styczniowy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan stanowi dobrą okazję do refleksji nad stanem, w jakim znalazł się ostatnio w Kościele rzymskokatolickim dialog ekumeniczny.
Bliskim współpracownikom i znajomym, nawet tym dużo młodszym, proponowała, żeby zwracali się do niej per „Stacha”. My, młodzi wówczas redaktorzy ,,Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”, którzyśmy mieszkali w Krakowie i Panią Stachę widywali jedynie od wielkiego święta, pozostawaliśmy poza tym kręgiem bliskości.
Wykraczając nieco poza problematykę bioetyczną, instrukcja – i to jest dalszy ciąg jej „pozytywów” – zachęca pary bezdzietne do adopcji, ustawodawców natomiast do jej „propagowania i ułatwiania związanych z nią procedur”.
Dopiero co – przed Jubileuszem 2000 roku – podjęliśmy papieskie wezwanie do rozpoznania i opisania męczeństwa XX-wiecznego Kościoła, a tu już, w zawrotnym tempie, zaczynają się zapełniać akta męczenników XXI stulecia. Z opublikowanego właśnie nakładem organizacji „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” (Kirche in Not) raportu o prześladowaniach chrześcijan w latach 2007–2008 wynika, że w tym czasie zginęło ok. 170 tys. wyznawców Jezusa Chrystusa. Wiadomo również, iż bardzo wielu chrześcijan (niektóre statystyki mówią o 200 milionach) cierpi prześladowania z powodu swej wiary.
Od 5 do 26 października 2008 roku obradował w Rzymie synod biskupów –jego tematem było „Słowo Boże w życiu i misji Kościoła”. Jednym z owoców trzytygodniowych obrad jest zbiór 55 tzw. propozycji, które zostały przekazane Papieżowi; może on je wykorzystać, kiedy będzie redagował posynodalną adhortację poświęconą miejscu i znaczeniu Słowa Bożego w Kościele. Mowa tu o Słowie Bożym, a nie o Piśmie Świętym, bo ojcowie synodalni wyraźnie podkreślali, że chrześcijaństwo nie jest religią Księgi; Słowo to dla chrześcijan przede wszystkim Osoba Syna Bożego, a On przerasta i przekracza wszelkie słowo zapisane w Biblii.
W roku, w którym przypada 150. rocznica objawień w Lourdes (miały one miejsce pomiędzy 11 lutego a 16 lipca 1858 roku), Benedykt XVI postanowił pojechać tam, gdzie Matka Boża ukazała się nastoletniej Bernadecie Soubirous. Równocześnie pielgrzymka do groty Massabielle stanowiła dla Papieża doskonałą okazję do nawiązania dialogu ze współczesną Francją, która – trzeba przyznać – to jego pragnienie zrozumiała i chyba doceniła.
Byłoby źle, gdyby 30. rocznica wyboru Jana Pawła II usunęła w cień 50. rocznicę elekcji Jana XXIII (28 X 1958). Jan Paweł II był, bez wątpienia, wielkim papieżem, konsekwentnie wcielającym w życie to, co wynikało dlań z II Soboru Watykańskiego (nie myślę tu jedynie o literze Soboru – raczej o jego duchu, którego ten papież rozumiał i na którego się coraz bardziej otwierał).
Jan Paweł II był wizjonerem, kimś przenikniętym wiarą w Boga i przekonanym, że musi Boga objawiać światu bez względu na owoce swej pracy. On koncentrował się na tym, co robił, a nie na tym, jak zostanie odebrane to, co zrobił.
No i mamy w Kościele Rok św. Pawła, ogłoszony w związku z dwutysięczną rocznicą jego narodzin. Został on zainaugurowany przez Papieża w obecności duchowego zwierzchnika prawosławia patriarchy ekumenicznego Bartłomieja I przy grobie Apostoła w rzymskiej Bazylice św. Pawła za Murami (28 czerwca).
Odkąd dowiedziałem się o amerykańskim Święcie Dziękczynienia, pragnąłem, żeby takie święto mogło być obchodzone również w Polsce. I doczekałem się. Począwszy od tego roku, z inicjatywy arcybiskupa Kazimierza Nycza, możemy obchodzić pierwszą niedzielę czerwca jako Dzień Dziękczynienia.
Od 15 do 20 kwietnia papież Benedykt XVI podróżował do Stanów Zjednoczonych. Z globalnego punktu widzenia najważniejszym momentem tej pielgrzymki była wizyta w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych i wygłoszone tam przemówienie. (Warto pamiętać, że przed Benedyktem XVI na forum ONZ przemawiali: Paweł VI – w 1965, oraz Jan Paweł II – w 1979 i 1995 roku).
Tegoroczna Droga krzyżowa, odprawiona przez papieża Benedykta XVI w Koloseum (a napisana przez chińskiego kardynała Josepha Zen Ze-kiuna i kierująca uwagę Kościoła na Chiny i Trzeci Świat), przypomniała mi wielkopiątkowe nabożeństwo sprzed trzech lat, kiedy to autorem rozważań był kardynał Ratzinger.
2 kwietnia mija kolejna, trzecia już, rocznica śmierci Jana Pawła II. Kiedy piszę te słowa (początek marca), mogę tylko przewidywać, jak będzie wyglądało świętowanie tej daty. Pewnie będziemy modlić się o rychłą beatyfikację Papieża, a media przez ten jeden dzień będą pełne materiałów o różnych nadzwyczajnych wydarzeniach związanych z ,,Wielkim Papieżem Polakiem”.
Jest dla mnie rzeczą jasną, że potrzebujemy oczyszczenia. Że pogubiliśmy się i teraz musimy się odnaleźć. Trzeba wrócić do tego, o czym mówił wielokrotnie Stefan Swieżawski: że Kościół nie może być Kościołem sukcesu. Należy zacząć myśleć o Kościele jako Kościele świadectwa.
Publicysta katolicki, wieloletni redaktor „Znaku”, były prezes Klubu Chrześcijan i Żydów „Przymierze”.
Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z Polityką prywatności.