W eseju, który wywarł ogromny wpływ na późniejsze interpretacje idei syjonizmu, opublikowanym po raz pierwszy w 1979 r., Eliezer Schweid wskazał, że jednym z centralnych toposów myśli syjonistycznej była „negacja diaspory” (szelilat ha-galut)[1]. Życie w diasporze miało prowadzić albo do dyskryminacji i prześladowań, albo do asymilacji. Pogląd ten nabrał jeszcze większej mocy w obliczu Holokaustu. W wyniku takiego sposobu myślenia, a także niejako w odpowiedzi na Zagładę, Izrael miał być ojczyzną „nowych Żydów” będących przeciwieństwem tych niegdysiejszych żyjących w diasporze. „Nowy Żyd”, zwany Hebrajczykiem, Izraelczykiem bądź Sabrą[2], miał być odważnym, silnym, mówiącym po hebrajsku, przywiązanym do ziemi pionierem. O Shoah w początkach izraelskiej państwowości starano się zaś zapomnieć, do oficjalnego dyskursu włączając tylko pamięć o żydowskich bojownikach gett i partyzantach.
Jednocześnie politycy izraelscy wywodzący się najczęściej z Europy Wschodniej (Aszkenazim) w momencie kształtowania się państwa postrzegali siebie jako przynależących do nowoczesnego europejskiego świata. Od Europejczyków przejęli więc dychotomię Wschodu i Zachodu: aby stać się częścią syjonistycznej narracji, Żydzi wywodzący się z krajów świata islamu (Mizrachim) byli zmuszeni do pewnego rodzaju transformacji uprawniającej ich do wejścia w skład wyobrażonej syjonistycznej społeczności. Zgodnie z tym założeniem, zachodni syjonizm „uratował” prymitywnych Żydów ze Wschodu, proponując im model nowoczesnego zachodniego państwa. Ich adaptacja do niego miała być trudna, gdyż z dawnych miejsc zamieszkania przywieźli swoje orientalne – często seksistowskie – zachowania, analfabetyzm czy despotyzm, ale na szczęście możliwa. Ograniczenie ideałów syjonizmu do kultury europejskiej było jednak zaprzeczeniem faktycznych korzeni większej części populacji na nowo kształtującego się państwa.
Izrael budowano więc przede wszystkim rękami Żydów „orientalnych”, realizujących jednakże wizje ideologów syjonistycznych, pochodzących przeważnie z Europy Wschodniej.
Dziedzictwo sztetl zostało zastąpione spuścizną po kosmopolitycznym Berlinie czy Paryżu, która tak naprawdę była bliska niewielkiemu tylko procentowi rodzącego się narodu. Porządek panujący w Izraelu przynajmniej do lat 70. XX w. był czymś na kształt nieegalitarnego pluralizmu z określoną hierarchią kultur. Do języka codziennego wszedł nawet zwrot ukuty dzięki tytułowi debiutanckiej książki Samiego Michaela Równi i równiejsi[3] (Szawim we-szawim joter), dotyczący pozycji Mizrachim w społeczeństwie izraelskim. Na rzecz homogenizacji społeczeństwa na modłę aszkenazyjską działało w Izraelu wiele instytucji: wojsko, system edukacji, radio, telewizja itd.