Anna Mateja: Motyle – po grecku lepidoptera, czyli łuskoskrzydłe, bo nanostruktury łusek, pokrywających skrzydła owadów, rozpraszają światło w sposób, który wydobywa z nich kolory.
Adam Warecki: W co trudno uwierzyć nawet wykształconym, inteligentnym ludziom. Jakie łuski? Przecież to różnobarwny puder, który zostaje na palcach po dotknięciu motylego skrzydła… Tymczasem łuski mają wszystkie motyle, poza niepylakami – np. apollo czy mnemozyną – których końcówki skrzydeł, szczególnie górnych, są nieopylone, czyli pozbawione łusek. Wszystkie gatunki odtwarzają na skrzydłach barwy znane nam z tęczy, która też przecież powstaje na skutek rozszczepienia pasma światła.
Dlaczego neurolog zajmuje się takimi problemami? I jeszcze wydał pierwszy w kraju atlas bionomii motyli dziennych Polski z własnymi fotografiami gąsienic, poczwarek oraz imago, opatrzonych komentarzem na temat motylich siedlisk i zwyczajów.
Pełna odpowiedź na to pytanie wymagałaby ode mnie poznania przyczyn, dlaczego interesuje mnie przyroda. Tego nie potrafię powiedzieć. Tak po prostu mam. I to od dziecka. Miałem parę lat, kiedy obserwowałem w ogrodzie wszędobylskie bielinki kapustniki i na prośbę mamy strącałem z liści kapusty czy kalafiora jego gąsienice. W ferworze ocalania dobrostanu warzywnika zabiłem motyla. „Te zostaw w spokoju” – usłyszałem od mamy. „To cytrynek [ fachowo: latolistek cytrynek, z rodziny bielinkowatych – tej samej co kapustnik]. On nie jest szkodnikiem”. Tym sposobem dowiedziałem się, że motyle są różne i nie wszystkie utrudniają człowiekowi życie.
Inną obserwacją podzielił się ze mną dwa lata starszy brat. Na nieotynkowanej ścianie naszego domu na przedmieściach Gorlic wisiało mnóstwo poczwarek. Brat zauważył, że powstały one z różnokolorowych gąsienic, które przemieściły się na ścianę z kępy pokrzyw rosnących za ogrodzeniem naszej działki. Potem razem obserwowaliśmy, jak poczwarkę opuszcza imago, czyli dorosły owad. Były to rusałki: admirał, ceik, kratkowiec, pawik, pokrzywnik. Wszystkie gatunki związane z pokrzywami. Na początku lat 70., kiedy nie stosowano na masową skalę oprysków, a gospodarze wykaszali trawę kosami, taka różnorodność motyli w jednym miejscu była jeszcze możliwa. Intrygował mnie nieznany mi wówczas proces, za sprawą którego z kosmatej gąsienicy mozolnie wdrapującej się na mur, by tam zastygnąć w postaci poczwarki, kilka dni później powstaje owad z imponującymi, niemal artystycznie wykonanymi skrzydłami.
„Był to Paź żeglarz” – napisał w opowiadaniu Rzadki motyl Kornel Filipowicz, który jako dziecko fascynował się motylami równie entuzjastycznie jak Pan. „Jego widok po prostu zapierał mi dech w piersiach. Jakże bardzo pragnąłem go wtedy mieć – złowić, mieć trzepoczącego się w siatce, trzymać go w dłoni, potem, ach oczywiście, zatruć go chloroformem, rozpiąć jego piękne skrzydła na deseczce, przebić go szpilką, mieć go w zbiorach! Móc często patrzeć na niego!…”.