Niełatwo jest dziś – w 30. rocznicę śmierci Jacka Susuła (zm. 7 stycznia 1987) – znaleźć w przestrzeni publicznej jakiś ślad pamięci o nim. O Susule milczy Encyklopedia katolicka, jego biogramu nie ma w Wikipedii, a zasoby internetowe w tym akurat przypadku są wyjątkowo skąpe. Z tekstów, „wyskakujących” po wpisaniu jego nazwiska do wyszukiwarki Google chyba najważniejszy jest felieton o. Jana Góry, opublikowany w 2013 r. w miesięczniku „W Drodze”, a zaczynający się od słów brzmiących jak wyrzut sumienia: „Któż jeszcze pamięta redaktora Jacka Susuła (…)?”.
A przecież swego czasu był on jednym z filarów „Tygodnika Powszechnego”, autorem ważnej wówczas rubryki „Chodząc po księgarniach” (jej czytelnicy dowiadywali się o książkach, o których milczały PRL-owskie media) i wielu naprawdę istotnych tekstów publicystycznych, w tym serii wywiadów z polskimi biskupami. „Były lata – pisał Bronisław Mamoń we wspomnieniu ogłoszonym po śmierci Jacka Susuła – kiedy dużo publikował: w co drugim, co trzecim numerze »Tygodnika« ukazywały się jego obszerne i ważne teksty o książkach świeżo przeczytanych, o uroczystościach kościelnych, o ludziach…”.
Susuł miał rozległe zainteresowania. Według Mamonia: „sporo czytał, często dialogował z przyjaciółmi na temat literatury, muzyki (grał nieźle na pianinie), teatru, uroków starego Krakowa”. O Krakowie, swym mieście rodzinnym: jego dziejach i teraźniejszości, a także o ludziach, dzięki którym ma ono swój specyficzny klimat, wiedział chyba wszystko. Bo też „wiele o nim przeczytał, wiele zapamiętał, wiele w nim pokochał. To dla mnie niepojęte – powie (już po śmierci przyjaciela) Bronisław Mamoń – że nie napisał o tym mieście książki. [A] Był do niej przygotowany i sercem, i mózgiem”.
Stałą, cotygodniową rubrykę „Chodząc po księgarniach” podpisywał pseudonimem Bibliofil. Doskonale pamiętam wydawców (i autorów), którzy pojawiali się w redakcji „TP” z zamiarem spotkania się z tajemniczym Bibliofilem i przekonania go, by wspomniał o ich książkach. Taka wówczas była moc oddziaływania „Tygodnika”. Jak ponoć mawiał Roman Brandstaetter: „W [ówczesnej] Polsce nawet umrzeć nie było wolno, jeśli nie odnotował tego »Tygodnik Powszechny«”.
Redaktor „TP” Jacek Susuł był człowiekiem starej daty: miał klasyczne gusta literackie, przedwojenną kindersztubę i takiż sposób bycia. „Z brodą i wąsami wyglądał jak krasnal – pisał o nim o. Góra. – A ze swoją specyficzną powolną wymową, jakby zamierzał celebrować każde słowo, był przybyszem z XIX wieku”. Jan Góra – ówczesny dominikański kleryk, marzący o tym, by publikować swoje teksty w „Tygodniku” – dobrze zapamiętał Susuła, który przez całą noc bezinteresownie pracował nad jego artykułem: „Zdanie po zdaniu, słowo po słowie. Ostro zakończonym ołówkiem nakłuwał poszczególne słowa, wypuszczając z nich nadmiar lub wsączając niedomiar. (…) Od kiedy moim zajęciem stało się pisanie, zawsze ze wzruszeniem wspominałem tę noc sierpniową (…), gdy siedząc z Jackiem nad tekstem, uczyłem się nie tylko liczyć słowa, ale przede wszystkim je ważyć. To bardzo niedemokratyczne zajęcie. Ale Jacek nie był demokratą”. Wręcz przeciwnie: należał do arystokratów ducha.