Junta birmańska nie wierzy łzom. Od czasu przejęcia władzy w państwie w 1962 r. armia krwawo tłumiła wszelkie próby zmian. W 1988 r. rozstrzelała ok. 2 tys. studentów biorących udział w masowych demonstracjach[1], a w 2007 r. – kilkuset mnichów[2]. Dodatkowo pokonała liczne partyzantki mniejszości etnicznych, walczące od pół wieku o autonomię. Armia doprowadziła kraj do ruiny ekonomicznej i stosując od dekad masowe represje, upodliła społeczeństwo birmańskie. Nakazała mu „życie w ciszy”[3] i akceptację reguł gry, w której żołnierze są „równiejsi”. Stanowią miejscowy odpowiednik „nowej klasy”[4], uprzywilejowanej nomenklatury, w warunkach birmańskich różniącej się od swoich jugosłowiańskich, radzieckich czy polskich wzorców tylko jednym. Tym, że tworzą ją wojskowi.
Najwięcej problemów politycznych armia miała z jedną kobietą: Aung San Suu Kyi, córką przedwcześnie zmarłego założyciela państwa – i armii jednocześnie! – Aung Sana. Suu Kyi, żona oksfordzkiego profesora i gospodyni domowa, w 1988 r. przypadkowo wróciła do kraju i wkrótce stanęła na czele opozycji. Sprzeciwiła się zawłaszczeniu dziedzictwa ojca przez jego kolegów z wojska i zamarzyła o władzy. Uzyskała ogromną, przechodzącą wręcz w uwielbienie popularność społeczną. Nie zaszkodziło – wręcz pomogło – zamknięcie jej w areszcie domowym przez generałów. Suu Kyi porwała serca Birmańczyków. Była dla nich prawowitą następczynią tronu. Pokazali to w wyborach powszechnych w 1990 r., wygranych przez partię Suu Kyi, Narodową Ligę na rzecz Demokracji (NLD), lecz nieuznanych przez reżim.
Pokochał ją również Zachód. Suu Kyi niesprawiedliwie cierpiąca za swoje ideały (areszt domowy), z dramatyczną historią rodzinną (junta nie pozwoliła jej pożegnać się z umierającym mężem) była jedną z ostatnich wielkich romantycznych postaci polityki, pasowała do historii o walce dobra ze złem. Także w Polsce zyskała wielu bezkrytycznych zwolenników, gdyż jej postawa doskonale wpisywała się w ideały „wolności naszej i waszej”. Suu Kyi łącząca w swojej retoryce buddyzm, prawa człowieka i pokojowe metody walki (nonviolence) przemówiła intelektualnie do społeczeństw zachodnich[5]. Stąd nagrody (z pokojowym Noblem na czele) i ikoniczny status na Zachodzie. Suu Kyi świetnie wpisała się w atmosferę „końca historii”.
Birma a Zachód
Dwa czynniki – poparcie społeczne i wsparcie zagranicy – pozwoliły pozostać jej w grze. Reżim mógł ją przetrzymywać 15 lat – z przerwami – w areszcie domowym, szykanować, a raz nawet próbować zabić, lecz nie był w stanie jej zmarginalizować. Suu Kyi przez dwie dekady bezkompromisowo domagała się należnej jej z powodu wyborczego zwycięstwa władzy. Miała w tym pełne poparcie Zachodu, zgodnie z duchem „prawa Marvina Otta”: „im mniej narodowych interesów mają Stany Zjednoczone w danym państwie, tym bardziej prawa człowieka liczą się w amerykańskiej polityce wobec tego państwa”[6]. Birma była peryferyjnym obszarem dla Zachodu, tym łatwiej można było prowadzić wobec niej moralistyczną politykę. Odpowiadając na apele Suu Kyi, nałożono więc na Birmę ekonomiczne sankcje. Nie dotknęły one generałów handlujących bezkarnie z Chinami, Tajlandią i Singapurem, ale biednego społeczeństwa. „Rząd się sam wyżywił”, ludzie już niekoniecznie.