Na obrzeżach świata, w którym piękno łączy się z młodością, smukłością i zadbaniem, pojawiają się interesujące zjawiska, dla jednych wzruszające, dla innych krępujące. Fotografie młodych matek, zmęczonych i poznaczonych przez ciążę: z rozstępami, nadwagą, zmęczonym wzrokiem i odrostami; zdjęcia starych ludzi, ubranych i rozebranych, pomarszczonych, otyłych, pooranych pooperacyjnymi bliznami. Bez trudu można znaleźć strony w sieci, wystawy i albumy ze zdjęciami amatorskimi i artystycznymi. Takie działania wywołują rozmaite reakcje, co można stwierdzić po zamieszczanych komentarzach. Od obrzydzenia, poprzez obojętność – ta jest cicha, obojętni nie komentują – do wzruszenia, głosów poparcia i wezwań do nowego spojrzenia na piękno. Zapewne powody reakcji pozytywnych są różne i być może najłatwiej byłoby je opisać z perspektywy psychologii lub, jeśli weźmiemy pod uwagę kontekst społeczny pojawiania się takich fotografii, socjologii. Warto jednak przyjrzeć się tym zjawiskom uważniej, gdyż być może mówią one więcej o pięknie i tym, jak jest nam ono dane, niż wszechobecne wizerunki chodzących ideałów. O ile bowiem pytanie, dlaczego większości ludzi podobają się śliczne kobiety i przystojni mężczyźni, nie jest specjalnie ekscytujące, o tyle pozytywne reakcje na obrazy ciał niedoskonałych odsłaniają fascynującą strukturę piękna.
Zaślepienie
Zapewne każdy znalazł się w niezręcznej sytuacji, kiedy zakochana osoba opowiadała o pięknie swej wybranki lub wybranka, podczas gdy w naszej opinii opiewana uroda była co najmniej wątpliwa. Niezręczność sytuacji rozładowuje kilka poręcznych porzekadeł, od „O gustach się nie dyskutuje” po „Miłość jest ślepa”. To drugie zwłaszcza warte jest uwagi, gdyż wyraża powszechne dość przekonanie, że zakochani nie dostrzegają wad kochanej osoby, podczas gdy niezakochani są w stanie obiektywnie, bez udziału emocji, owe wady – w tym rozmaite mankamenty piękna – nazwać i opisać.
Niewątpliwie miłość przynosi pewną przemianę postrzegania, jednak nie jest do końca jasne, czy słowo „zaślepienie” najlepiej ją opisuje. Być może jest dokładnie na odwrót – to miłość potrafi dostrzec piękno, które na co dzień pozostaje ukryte.
Jeśli tak, ślepcami byliby niekochający, a nie ów jeden ogarnięty miłością.
Przekonanie, że niekochający lepiej rozróżniają piękno od brzydoty, wyrasta z głębszych, nie do końca ujawnionych założeń. Skoro bowiem każdy, kto nie kocha, jest w stanie „obiektywnie” ocenić, czy dana osoba jest piękna czy brzydka, oznacza to, że piękno byłoby nam dane ot tak, bez żadnego wysiłku. Otwieramy oczy i dostrzegamy je pomiędzy brzydotą. Do piękna nie trzeba zatem dochodzić, nie trzeba go odkrywać, nie trzeba się go uczyć i docierać do tego, co głęboko ukryte. To kusząca wizja, gdyż pozwala nam wierzyć, że mamy w sobie wrodzony i czysty instynkt rozpoznawania piękna. Przeczy temu jednak wiele form, w jakich się ono ujawnia. Gdyby było dane bez żadnego wysiłku z naszej strony, wówczas nie rozpoznalibyśmy go w wielu dziełach sztuki, muzyki, w wielu tekstach literackich czy potrawach, do których trzeba nawyknąć, często przezwyciężając pierwszy opór. Smak nabyty by nie istniał, gdyż instynkt piękna byłby czymś wrodzonym. Po co nabywać mozolnie coś, co i tak jest dane? Co więcej, w przyjęciu, że niektóre smaki się nabywa, kryje się pewne ryzyko, że gustujemy w nich nie dlatego, że odnoszą się do rzeczy pięknych, ale dlatego, że oszukaliśmy sami siebie i z rozmaitych powodów – choćby czystego snobizmu – gustujemy w czymś, co w żaden sposób piękne nie jest. Skoro bowiem większość ludzi mija te przejawy piękna obojętnie, to być może daliśmy się zwieść pozorom.