fbpx
Eliza Mórawska-Kmita fot. Edyta Leszczak
Eliza Mórawska-Kmita fot. Edyta Leszczak
Eliza Mórawska-Kmita październik 2024

Boso po trawie

Zbudowaliśmy dom na łące, w otulinie lasu, gdzie noce są tak ciemne i ciche, że można usłyszeć bicie własnego serca.

Artykuł z numeru

Historie, z których się składasz

Całe życie noszę w sercu wspomnienia dni spędzonych na Podlasiu, gdzie mieszkali moi dziadkowie. Myślałam, że to kiedyś minie, że może zapomnę, że czas ten wypali się w płatającej figle pamięci. Ale im dłużej żyłam, im bardziej stapiałam się z tkanką stolicy, tym częściej przeżywałam w snach to, co dawno już za mną. Pomagałam dziadkowi wyplatać wiklinowe koszyki albo rwałam w ogródku za małe marchewki. Wspomnienia w skali jeden do jednego. Bywało, że te sny przynosiły mi ukojenie, pozytywnie nastrajały. Czasem jednak uparcie wracały, przynosząc tęsknotę, którą próbowałam ugasić krótkimi wycieczkami na łono natury.

Dziś Podlasie jest dla mnie idealizowaną krainą dzieciństwa, bo nie ma już bliskich, do których mogłabym pojechać.

„Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno” – napisał ukochany poeta ks. Twardowski. Otworzył więc okno i pokazał mi Wielkopolskę z jej niekończącymi się lasami, jeziorami, łąkami i łanami zbóż. Krótkich wycieczek na łono wielkopolskiej natury urządzałam coraz więcej i więcej, niekiedy zlewały się one w dłuższe wyjazdy. Pod koniec sierpnia żal było mi wracać do Warszawy, zazdrościłam tym, którzy mogli zostać.

Pewnej bezśnieżnej zimy znalazłam stare gospodarstwo na sprzedaż. Z poniemieckim domem, stodołą, stajnią, sadem i łąką. Okazało się dla nas zbyt drogie, lecz było jak pinezka na mapie: to twoje miejsce.

Budowę domu rozpoczęliśmy w niepewnych czasach. Właśnie wybuchła wojna za wschodnią granicą, ceny materiałów poszybowały w górę albo ich brakowało. Wszystkiego się bałam, we wszystko wątpiłam, ale miałam osobę, która tę budowę koordynowała, w każdej chwili gotową, by wesprzeć mnie dobrym słowem albo wyciągnąć za uszy z króliczej nory. Była dla mnie jak dobra starsza siostra, ta bardziej racjonalna i twardo stąpająca po ziemi. Zawsze będę jej za to wdzięczna.

A więc Bóg otworzył okno, postawił na mojej drodze dobrych ludzi i zbudowaliśmy dom na łące, w otulinie lasu, gdzie noce są tak ciemne i ciche, że można usłyszeć bicie własnego serca.

Pierwsze lato – bez kanapy, za to z ponadstuletnim dębowym stołem znalezionym w Warszawie na śmietniku, bez tarasu, więc z piaskiem wnoszonym do domu, z owadami tańczącymi po ścianach. W niedokończeniu, w braku, ale w końcu w bogactwie wszechogarniającej nas natury. Nagle się okazało, że te wszystkie stosy książek, które zbierałam od czasów nastoletnich, o ogrodach, roślinach, zwierzętach i tropach na śniegu, znalazły właściwe miejsce.

Ci dalsi znajomi, którzy słabo mnie znają, patrzyli na otaczający nas ogród ze smutkiem w oczach: tyle macie do wykoszenia, przeorania, trzeba trawnik założyć, może z rolki, teren wyrównać, ziemi nawieźć, bambusy dobrze by tu rosły…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się