Czyja polskość?
Nasza wspólnota obywatelska ma chłopską genealogię. Dlaczego wobec tego, myśląc o polskiej wspólnocie, przywołujemy jedynie tradycje powstańcze i ziemiańskie? Patrząc na kształt przedwojennej struktury społecznej, trzeba zauważyć, że tradycje te były elitarne i niedostępne dla prawie trzech czwartych mieszkańców przedwojennej Polski. Jeśli to je potraktujemy jako fundament polskości, to kim w takim razie była pozostała ludność do owej polskości bądź się nie garnąca, bądź od niej odgradzana? Można ich oczywiście uznać za pasażerów na gapę – zdarzyło im się akurat urodzić w tym konkretnym punkcie na mapie świata, ale nie miało to dla nich większego znaczenia, jakie było jego usytuowanie względem innych punktów orientacyjnych. Może ta strategia nie była taka zła, skoro ta sama ziemia, a wraz z nią pasażer na gapę, zmieniali w ciągu wieków swoją formalną przynależność, chociaż jedno pozostawało niezmienne: pozycja na drabinie społecznej. A jeśli owa większość miała własne i odrębne rozumienie polskości?
Pojawia się zatem pytanie o treść narodowej tożsamości. Oprócz idei polskości elitarnej powoli rozszerzanej na tych, którzy mogli do niej aspirować, niektórzy, jak Wiesław Myśliwski, wskazują na kulturę chłopską jako kulturę matkę, która, w większym stopniu niż byśmy sądzili, ukształtowała naszą historyczną wspólnotę, bo przecież dotyczyła większości. Jak twierdzi pisarz, w czasach zniewolenia polskości pozwoliła przetrwać kultura chłopska ufundowana na trzech wartościach: ziemi, języku, wierze. W swoim eseju Kres kultury chłopskiej (Warszawa 2003) Myśliwski pisze: „dzisiejsza inteligencja polska w ogromnym stopniu legitymuje się chłopską genealogią – do której, niestety, nie zawsze się przyznaje – to paradoks owego rozbratu inteligenckiej świadomości z kulturowym dziedzictwem chłopów, najogólniej mówiąc, staje się niezrozumiały, a podnosząc ton, nabiera wymiaru kulturowego dramatu” (s. 2). Odpowiedzi wymaga szereg związanych z tym zagadnieniem pytań: czy zostaliśmy jako społeczeństwo wydziedziczeni ze swojej przeszłości? Czy wobec tego nie wybudowaliśmy tożsamości na nieswoim gruncie? Co wynika z naszej chłopskiej genealogii? Czy jesteśmy dziś społeczeństwem obywateli, czy zbiorem jednostek bez właściwości?
W poszukiwaniu miejsca urodzenia
W człowieku silnie tkwi potrzeba posiadania rodowodu. Często od tego, kim są jego przodkowie, zależy poczucie jego wartości. By odwołać się do Jerzego Jedlickiego: „We wszystkich epokach jednak niewielu stać na zaszczytne genealogie rodowe. Większość musi się kontentować tradycją wspólnoty, która nawet najlichszym swym członkom użycza zbiorowej mocy, idei i długiego trwania” (Źle urodzeni czyli o doświadczeniu historycznym. Scripta i postscripta, Londyn–Warszawa 1993, s. 125). Okres powojenny stał się dla wielu punktem, w którym odwrócono się od własnych rodowodów, i to z różnych przyczyn: niewygodnej dla ówczesnej władzy biografii przodków, zapomnienia powodowanego traumą związaną ze śmiercią całej rodziny, lub niezastanawiania się nad pochodzeniem przodków w obliczu potrzeby przywrócenia normalności. Po wojnie rozpoczęło się kształtowanie społeczeństwa bez właściwości, tym bardziej, że nowy reżim nie był, przynajmniej początkowo, w żadnej mierze kontynuacją tego, co pamiętano sprzed wojny.