Mieszkaniec Ziemi, jak obliczyli fachowcy pracujący dla ONZ, potrzebuje rocznie 1700 m³ wody i taki jej zasób państwo powinno zagwarantować każdemu obywatelowi. Poniżej tej granicy rozpoczyna się strefa zagrożenia niedoborem wody. W Polsce według raportu GUS-u z września 2021 r. „wielkość odnawialnych zasobów wody słodkiej przypadająca na jednego mieszkańca” nie przekracza nawet 1600 m³. Daje nam to 24. miejsce wśród 27 państw Unii Europejskiej i stawia w szeregu państw zagrożonych „stresem wodnym”.
Jak poradzić sobie ze strachem przed suchym kranem? Można np. obejrzeć zdjęcia powodzi z lipca 1997 r. W tym roku mija ćwierć wieku od momentu, kiedy Odra i Nysa zalały Kotlinę Kłodzką, potem Opolszczyznę i Dolny Śląsk, a kilkumetrowa fala wody wlewała się na pierwsze piętra przedwojennych kamienic. Fotografie sprzed 12 lat, dokumentujące powódź z deszczowego maja 2010 r. z czubkami domów na Sandomierszczyźnie wystającymi ponad poziom wiślanej fali albo zdjęcia osuwisk z Lanckorony, też mogą obudzić złudne przekonanie, że po latach suchych nadejdą znowu mokre i problem wody rozwiąże się sam. Jeśli jednak odłożyć na bok złudzenia i wyciągnąć wnioski z faktu, że w 97% polskie zasoby wodne powstają za sprawą opadów, wyraźnie widać, co jest do zrobienia .
Suma opadów jest mniej więcej stała każdego roku, ale z powodu zmian klimatu nierównomierna. Tygodnie bez kropli deszczu sąsiadują więc z czasem nawałnic, kiedy spieczona ziemia nie ma szans ich wchłonąć i zmagazynować w wodach powierzchniowych. Tych, z których w Polsce korzysta się w pierwszej kolejności, bo pokrywają 80% potrzeb w gospodarce narodowej. Woda, która nie zostanie zatrzymana pod powierzchnią ziemi ani w wodach głębinowych, spływa rzekami do słonych wód Bałtyku. Chyba że zatrzymają ją bagna i mokradła, o ile przestaną być osuszane. Woda pozostanie też w nieuregulowanych korytach rzek, rozlewiskach i przydomowych stawach. Przeniknie przeschnięte warstwy ziemi, jeśli zamiast ciasno przylegających betonowych kostek zostanie położona ażurowa nawierzchnia. Wreszcie – wodę zatrzyma odpowiednio wcześniej wysiana łąka.
„A zielona się światłość jarzyła dokoła”
Maciej Podyma, 35-letni prezes Fundacji Łąka, której siedziba zajmuje jeden z drewnianych domów na Jazdowie w Warszawie, od 2014 r. z systematycznie powiększającym się gronem współpracowników (obecnie jest ich już ponad 20) wysiewa łąki na skwerach i poboczach dróg. Łąka nie wymaga zasilania, bo wodę magazynuje sama dzięki plątaninie korzeni, które w przypadku niektórych gatunków potrafią przekroczyć metr. Glebę pod jej założenie można przygotować motyką, szpadlem i grabiami, rękami czyszcząc grudy ziemi ze zbędnych kłączy. By wysiać nasiona na kilku arach, potrzeba jedynie własnej dłoni i odpowiednio dalekiego wyrzutu przedramienia. Do ścięcia roślin raz w sezonie, zazwyczaj jesienią albo tuż przed końcem najbardziej intensywnego czasu kwitnienia, wystarczy kosa. Wszystkie wymienione czynności są nieskomplikowane i łatwe do wyuczenia.