29 listopada 2017 r.
Oczywiście nie ma żadnej sprzeczności w tym, że włączeni niejako samoistnie w rytm i przestrzeń odchodzenia „coraz bliżej” i „coraz mniej”, otwieramy się na kalendarz Kościoła, przestrzeń i rytm świata wiary, w którym stajemy najbliżej ogromu tajemnicy Zbawienia. A jednak zastanawiać musi, gdy w ostatnią niedzielę przed adwentem, czyli w święto Chrystusa Króla Wszechświata, w przekazie telewizyjnym, a więc obejmującym wielomilionową wspólnotę, słyszę pieśń, która zamyka uroczystość sakralną. I to w jednym z najważniejszych polskich sanktuariów. Ta pieśń obejmuje i wieńczy całość liturgii. Słucham jej, rozpoznaję te wszystkie najbardziej przejmujące i uwodzicielskie tonacje moll, rzewną i tryumfalną płynność towarzyszącą pieśniom śpiewanym pod sklepieniem kościoła, ale także na otwartej przestrzeni, w procesji czy zgromadzeniu śpiewających chóralnie. Bo wtedy właśnie tak niepokojąco możliwe jest zawłaszczenie, a więc nadużycie. Bo nawet gdy nie jest to zgromadzenie religijne, to może ono sięgnąć po wiarę jakby zdolną pogłębić to nasze wspólne przeżycie. Brzmienie, intonacja i napięcie emocjonalne, nie dla wszystkich nas przecież pełne wiary, sięgnęły tutaj po zespół słów i pojęć fundamentalnych. To tam wyśpiewane zostało, że „my” to „naród cały, który żyje dla Twej chwały”. Po każdym z tych słów można by jednak postawić znak zapytania. To znaczy zapytać siebie, czy tacy naprawdę jesteśmy. I czy Matka Zbawiciela jest istotnie Królową naszej wspólnoty, dla której w tym śpiewaniu chcemy wyprosić wspaniały rozwój (bo tak brzmi dalszy ciąg pieśni). Skąd w nas nie tylko tak dobre samopoczucie, ale same te słowa?
A to po prostu całe dzieje wiersza Kornela Ujejskiego z roku 1861. Dzieje, które dają się prześledzić, i najnowsza encyklopedyczna notatka podkreśla, że tekst był wiele razy zmieniany, przetwarzany, przyswajany na potrzeby narodowe i inne. To Grzeszni, senni, zapomniani, utwór, który miał swoje kolejne jak w litanii odniesienia i błagania. Błagał patronów, poczynając od „Ojcze Nasz” po „dawną naszą Królową”, a dziś zachował tylko ostatnią zwrotkę, i to przetworzoną do gruntu. Przecież jeszcze niedawno brzmiała ona: „Ochromiałym podaj rękę / niewytrwałym skracaj mękę / Twe Królestwo weź w porękę”. Dziś zostały już tylko tryumfalne surmy bojowe wspólnoty, mało, że zadowolonej, ale jeszcze wprost dumnej z siebie po brzegi.
Przecież refleksja nad dziejami, ewolucją i naszą ogromną potrzebą pieśni sakralnej (a więc świadectwa wyśpiewywanego całymi płucami i wspólnie) to tylko jedna z refleksji tamtego przedadwentowego święta zamykającego rok liturgiczny. Bo tym razem niedzielne święto Chrystusa Króla Wszechświata uczczone zostało także w innej medialnej transmisji ze świątyni, w puencie żarliwego i skupionego kazania. W tekście, który do Chrystusa Króla i Jego Matki zwraca się tak, jakby byli to zwyczajni władcy. Wołając do Nich: „Niech żyją”, nowa pieśń sprowadza dogłębną tajemnicę królowania Boga do jakiejś płycizny, która grozi nam samym. Że coś najważniejszego dla nas zgubimy, zmarnujemy.