22 stycznia 2014, środa
Spowiednik radzi: nie skupiać się na tym, co nieważne a wywołuje konflikty. Zamiast tego więcej myśleć o niebie. W pierwszej chwili wydaje mi się, że to jest naprawdę klucz, po który można co dzień sięgać. Ale zaraz zaczynam dotkliwie odczuwać, gdzie leży sekret niepowodzeń: postępująca niedołężność starości. Te mechanizmy są dla każdego trochę inne, ale łączy je nieuchronność. To ręce, z których zaczynają wypadać przedmioty, to nogi, które potykają się o sprzęty, to oczy, które nie potrafią odnaleźć odłożonego na bok listu… A wiemy przecież, że niedołężność nie ma wytyczonej granicy – że każdemu może się przedłużać i gęstnieć. Nie przewidzimy jej i nie ubezpieczymy się od niej. Może być i tak, że w pewnym momencie nawet myślenie o niebie nie będzie wykonalne… Dlatego gdy wracam myślą do relacji w ewangeliach, zawsze najbardziej poruszają mnie opisy uzdrowień z niedołężności: ślepych, sparaliżowanych, kompletnie bezradnych albo odrzuconych, jak trędowaci. Wybawienie, które pozwalało wrócić do możności czynienia dobra bez przeszkód.
24 stycznia 2014, piątek
Dwójka radiowa co rano przynosi prezent: pięciominutowe Słowo na dzień. Tym razem autor szczególnie mnie zastanowił, cytując zapewne swojego penitenta: „Nie wiem, co będę robił w niebie… Nie lubię śpiewać jak aniołowie, za to najbardziej lubię teraz moją pracę, a pracy w niebie przecież nie będzie”. Kaznodzieja pocieszył, że Pan Bóg już coś wymyśli… A mnie się zdaje, że wolno nam się spodziewać czegoś bardzo oczywistego: ten, kto przeszedł na drugą stronę, zostawia przecież wszystko, co go na ziemi obchodziło, w tym bliskich sobie ludzi i sprawy. Dlaczego więc nie mielibyśmy po tamtej stronie pomagać w jakiś nieznany nam teraz sposób w tym wszystkim, co na ziemi próbuje się zrealizować tak, jak chcemy najlepiej?
26 stycznia 2014, niedziela
Moje najpiękniejsze wspomnienia to wojenne lata duszpasterstwa o. Jacka Matusewicza, benedyktyna z Tyńca zatrzymanego w Wilnie przez okupację niemiecką. Z byłych uczennic gimnazjum utworzył on scholę śpiewającą chorały gregoriańskie, ale z wszystkich przychodzących do kościoła św. Katarzyny budował przez udział w liturgii i spotkania prawdziwą wspólnotę wierzących. I marzyliśmy, że tak będziemy robić również po wojnie. Jest taki cytat z Dziejów Apostolskich, który nas wtedy dosłownie porywał (cytuję w przekładzie, który zapamiętałam): „A wszyscy wierzący mieli jedno serce i jedną duszę, i nikt z nich nie nazywał swoim tego, co miał, ale wszystko było im wspólne”. Tak widział św. Łukasz początki chrześcijaństwa. Uważaliśmy, że można to odbudować… Nie tu miejsce opowiadać, dlaczego nie zrealizowaliśmy naszych zamiarów (przyczyniła się do tego nie tylko przedwczesna śmierć o. Jacka). Cytat pozostał dla mnie jedną z najpiękniejszych wizji, zwłaszcza na tle dzisiejszych straszliwych podziałów i chrześcijaństwa, i katolików.