Kajetan Rost zbliżył twarz do ekranu monitora. Jego palec drgnął, a obraz się poruszył. Rozbujane na falach łodzie uderzały o siebie, ludzkie figurki w pontonie chwiały się niepewnie i próbowały uchwycić ciągnących się wzdłuż jego burt lin. Rost widział już takie filmy wcześniej. Nagrywano je na Morzu Śródziemnym. Łodzie straży przybrzeżnej co tydzień podejmowały przecież z wody uchodźców próbujących się przeprawić do Europy.
Ten film był jednak inny.
Rost znów kliknął i zobaczył, że na pokładzie dużej łodzi, teraz już widział dokładnie, że należała do Greków, pojawił się człowiek z długim kijem. Zamiast jednak podać go ludziom w gumowej łódce, podszedł do burty i zaczął ich nim okładać po głowach. Rost znów zatrzymał odtwarzanie. Morze, łodzie, ludzie, kij wiszący w powietrzu.
Ludzie w pontonie próbowali się bronić, uniesionymi dłońmi zasłaniali przed uderzeniami. W końcu gdzieś na rufie pojawił się nad ich głowami okrągły zielony przedmiot. Podawali go sobie górą, aż dotarł do tych, którzy byli najbardziej narażeni na uderzenia kija. Osłaniali się nim dobrą chwilę. Potem jednostki oddaliły się od siebie. Grecka łódź odpłynęła kawałek, by po chwili ruszyć w stronę uchodźców z pełnym impetem i przepłynąć tuż obok nich, wzniecając wysoką falę. Operator filmujący całe zajście rozszerzył ujęcie. Teraz było dokładnie widać, że wokół pontonu kręcą się dwie greckie jednostki, które agresywnymi manewrami próbują go najprawdopodobniej zmusić do zmiany kursu.
Ale to ten zielony kształt nie dawał Kajetanowi spokoju.
Cofnął nieco nagranie i znów zbliżył twarz do wyświetlacza. Co to było? Plandeka, koc? Odtwarzał film pojedynczymi kliknięciami, sekunda po sekundzie. Był jednak bezradny. Cała sytuacja miała miejsce kilka dni wcześniej u wybrzeży greckiej wyspy Lesbos. Wpisał podstawowe informacje o niej w okno wyszukiwarki. Algorytm po kilku sekundach wypluł Rostowi uzupełniające wyniki. Wśród nich był link do jednej z włoskich agencji fotograficznych. Jej fotoreporer musiał obserwować całą scenę z tej samej łodzi co operator filmu. Jego kadry stanowiły niemal dokładne kopie nagrania, tyle że były ostrzejsze. Rost zobaczył na nich, z pełną dokładnością detali, wystraszone kobiety w pontonie, tulące swoje dzieci, i mężczyzn na przodzie łodzi próbujących pochwycić długi bosak trzymany przez greckiego pogranicznika. Na jednym ze zdjęć dostrzegł, że mężczyźni ci unoszą nad głowami dmuchane koło kąpielowe służące do zabawy w basenach albo w morzu. Było zielone, w kształcie uśmiechniętego smoka.
Wesoły zielony smok.
Rost zamarł. Nie umiał przestać wpatrywać się w to zdjęcie. Uchodźcy w pontonie to prawdopodobnie ludzie uciekający przed wojną w Syrii. Wiedział, że to jedna z tych wojen, które eksperci nazywają klimatycznymi. Na razie mało kto o niej tak myślał. Wygodniej było przecież uważać ją za jakieś krwawe lokalne zamieszanie, przy okazji którego największe światowe potęgi próbują wygrać jakieś swoje sprawy. Wiedział jednak, że z roku na rok będzie takich wojen więcej. Będą się rozgrywały o dostęp do wody i jedzenia. Będzie coraz trudniejszy w regionach najbardziej cierpiących na konsekwencje przegrzania planety. W końcu stanie się niemożliwy. Rost chciał wierzyć, że taki scenariusz nie dotknie ani kraju, ani regionu, w którym żył wraz z rodziną. I właśnie tutaj, na progu tej wiary, wpadał w otchłań, z której żadnym sposobem nie potrafił się wygrzebać.