Mam na przedramieniu tatuaż – zrobiłam go dość dawno temu, tusz trochę się już rozlał, ale kształt widać wyraźnie: wiecheć łodyg, płatków i liści. Niektórzy myślą, że to chaber, lecz to cykoria podróżnik, Cichorium intybus, jej inna nazwa to podróżnik błękitny. Jest pospolita, występuje na wszystkich kontynentach, panoszy się na poboczach w każdym polskim powiecie. Ponoć korzeń można mielić i wykorzystywać do parzenia kawy zbożowej.
Wytatuowałam ją sobie, bo przez wiele lat uważałam, że żadna ze mnie podróżniczka. Wydawało mi się to przewrotnie zabawne, skoro nigdy nie poruszał mnie rytm refrenu „Podróżować jest bosko”.
Przewrotnie rzeczywistość umieściła mnie w zawodzie, który wymaga ciągłego i często niezaplanowanego przemieszczania się. Niezaplanowanego, ponieważ na napisanie tekstu ma się dziś niewiele czasu. Poza tym niektórzy rozmówcy czy rozmówczynie mogą się spotkać właśnie teraz albo następnego dnia. Niekiedy trzeba do nich dojechać wiele kilometrów, a potem ruszyć w zupełnie innym kierunku, do kolejnych osób. Do tego dochodzą podróże bardziej ustrukturyzowane: na spotkania autorskie, festiwale, warsztaty.
Wiem, są zawody, w których trzeba się przemieszczać codziennie, pewnie i na dłuższych trasach. Ale mój zawód kojarzy się raczej z siedzeniem przy biurku z kubkiem kawy niż z siedzeniem za kierownicą.
Kiedyś do podróży należało się długo przygotowywać. Sprawdzić i zanotować szczegóły połączeń, w przemyślany sposób spakować, zabrać zapas żywności, mapę, aparat, klisze. Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką i zdarzyło mi się utknąć na jakiejś stacji, z budki dzwoniłam do informacji kolejowej w moich rodzinnych Skierniewicach. Urzędująca tam kobieta potrafiła znaleźć najkorzystniejsze połączenia w każdym możliwym kierunku.
Dzisiaj wystarczy mi telefon. Mam w nim mapę, dyktafon, aparat i dokładnie 19 aplikacji związanych z podróżowaniem. Do tego niewielka torba, którą jestem w stanie spakować w mniej więcej 10 minut. Można ją wrzucić na półkę w pociągu i świetnie mieści się pod siedzeniem w samolocie, wygodnie nosi się ją na ramieniu i jest dobrą kotwicą podczas krótkich wyjazdów, gdy wszystko staje się tymczasowe i umowne. Podróże oczywiście kształcą, zwłaszcza w zakresie geografii i statystyki – nie wiedziałam np., że jest w Polsce aż tyle miast na „K”.
Podróże wielu osobom kojarzą się z wakacjami, z zagranicą, z odpoczynkiem, oderwaniem się od codzienności.
Tyle że te moje to tak naprawdę żadne podróże, to po prostu bycie w drodze, przemieszczanie z punktu A do punktu B. Przegrzane lub wyziębione pociągi. Dworce z nieczynnymi kasami. Śniadania jedzone na ławce. Nawigacja, która traci rozum i każe zawracać na środku autostrady.
Chłodne poranki w jednej części kraju i upalne popołudnia w zupełnie innej. Ludzie, wciąż obcy, których historii wysłuchuję, notuję je i próbuję spamiętać.