Różnie bywało. Przez lata skupieni na innych sprawach, niezbyt interesowaliśmy się małymi księgarniami. Te, niczym rzadkie gatunki roślin, zaczęły znikać jedna po drugiej, aż stały się całkiem zagrożone. Coś zaczęło się zmieniać kilka lat temu. Powoli i nieśmiało.
Małe księgarnie nigdy po nic się nie spieszyły. Nie pragnęły być cynicznymi graczami na brutalnym rynku bestsellerowych rozrywek. Nie chciały lub nie miały możliwości. Prowadzący je pasjonaci, owszem, są bogaci i bezczelni, ale przeważnie tylko jeśli chodzi o miłość do książek i odwagę w sprowadzaniu niedostępnych nigdzie tytułów. Idealiści? Broń Boże! Raczej właściwi ludzie na właściwym miejscu.
„Księgarnie to nie są sklepy z książkami czy punkty handlowe – mówi Anna Karczewska, aktywistka, inicjatorka kolektywu skupiającego małe księgarnie, autorka i redaktorka strony »Książki kupuję kameralnie«. – To instytucje kultury. Organizując wydarzenia okołoksiążkowe, animując lokalne społeczności i zarażając ludzi pasją czytania, odgrywają rolę nie mniejszą niż domu kultury czy biblioteki. Musimy to zaakceptować i redefiniować słowo »księgarnia«”.
*
Czym więc jest dzisiaj prawdziwa księgarnia? Szukam odpowiedzi, myśląc o swoich ulubionych: De Revolutionibus czy Lokatorze w Krakowie, o warszawskim Big Book Cafe, o berlińskim buch|bund, Książce dla Ciebie w Sopocie albo – moje ostatnie odkrycie – o Czerwonym Atramencie z Płocka. Gdy do nich wchodzę, czuję się, jakbym odwiedzał serdecznych przyjaciół. Witają mnie dobrą kawą, zaskakują nowościami, jednak rujnują moje skromne finanse, niszczą plan dnia. Zamiast pięciu minut – zostaję znacznie dłużej i na ogół kupuję jakąś książkę.
*
W ostatnich latach księgarnie kameralne nabrały pewności siebie. Coraz śmielej profilują ofertę – jak np. skierowane do najmłodszych warszawskie Bullerbyn, Wrzenie Świata dopieszczające miłośników literatury faktu czy krakowski Microscup stawiający na pozycje naukowe. Jestem pewien, że to kwestia czasu, gdy pojawią się księgarnie tylko z poezją, literaturą środowisk LGBT oraz pozycjami dotyczącymi praw zwierząt. A może już są gdzieś w Polsce? Jeśli tak, szybko muszę tam zajrzeć.
Cieszy także, że na hasło „księgarnie kameralne” pozytywnie reagują urzędnicy. To ważne z wielu powodów. Nie tylko dlatego że przykład idzie z góry. „Zmiana podejścia pozwoliłaby na ich systemowe wsparcie przez samorządy i zmieniłaby postrzeganie kameralnych księgarń przez pozostałych graczy rynku wydawniczego” – twierdzi Anna Karczewska. Pieniądze i rozwiązania systemowe są ważne. Księgarze wiedzą, jak je pożytkować. Programy wspierające projekty kulturalne pozwalają zaprosić lubianego autora czy zorganizować warsztaty dla najmłodszych. Dzięki takim inicjatywom pojawiają się i ci dobrzy starzy znajomi, ale także i nowi; nieśmiali czytelnicy siadający w kąciku i ekstrawertyczni gawędziarze opowiadający całe książki; przybysze z daleka i sąsiedzi z naprzeciwka – wszyscy, którzy skuszeni książkowym zamieszaniem, decydują się przekroczyć próg i zostać w księgarni na dłużej.