Polskiemu czytelnikowi Caparrósa specjalnie przedstawiać nie trzeba, bowiem Głód (oryginalnie wydany w 2014, u nas dwa lata później nakładem Wydawnictwa Literackiego i w tłumaczeniu Marty Szafrańskiej-Brandt) okazał się dużym wydarzeniem, został dostrzeżony, doczekał się wielu omówień i wywołał dyskusję o problemie niedożywienia znaczącej części ludzkości oraz systemie, który na taką nierówność nie tylko pozwala, ale wręcz ją promuje. To była jedna z tych książek, które choć nie sprzedają się w specjalnie imponującym nakładzie, wywierają wpływ na to, co nazywamy debatą publiczną.
Późniejsze wydawnicze losy w Polsce argentyńskiego reportera i pisarza nie toczyły się zbyt dynamicznie. Księżyc od nowiu do nowiu. Dziennik hiperpodróży i autobiografizujący tom Dziadkowie (obie również nakładem Wydawnictwa Literackiego i w tłumaczeniu Marty Szafrańskiej-Brandt) przeszły, mam wrażenie, bez większego echa, żaden wydawca nie zdecydował się na publikację którejś z jego całkiem licznych powieści ani nawet na wznowienie zupełnie w swoim czasie przeoczonej Tajemnicy markiza Valfierno (2008, Świat Książki, tłum. Teresa Tomczyńska). Warto jednak odnotować, że w przyszłym roku ukaże się po polsku historyczna powieść Argentyńczyka Echeverría (nakładem Art Rage). Słowem: po głośnym i dyskutowanym Głodzie nie pojawiło się nic, co choćby zbliżało się do tego tytułu rangą i recepcją – aż do teraz.
Ñameryka to rzecz pod względem formy i ogólnego pomysłu względem Głodu bliźniacza. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z bardzo obszernym tekstem, który trudno jednoznacznie przyporządkować gatunkowo, bo stricte reporterskie rozdziały i passusy przeplatają się tu z czystej wody eseistyką i zaangażowaną publicystyką. Ñameryka przywodzi na myśl tytuły takie jak Heban czy Imperium: tak jak Ryszard Kapuściński po latach reporterskich doświadczeń porwał się na holistyczną i syntetyczną wizję Afryki Subsaharyjskiej i Związku Radzieckiego, tak jego młodszy argentyński kolega bierze na warsztat hiszpańskojęzyczną Amerykę.
Brawurowa opowieść
Nie jest to bowiem książka o Ameryce Łacińskiej jako takiej, tylko o tej jej części, w której używa się języka hiszpańskiego, czyli skolonizowanej niegdyś przez Hiszpanię. Oznacza to odsunięcie na bok relatywnie niewielkich terytoriów anglo- i francuskojęzycznych, głównie w regionie karaibskim, nade wszystko zaś Brazylii. Caparrós rzeczowo uzasadnia tę decyzję: nie chodzi tak naprawdę o portugalskojęzyczność tego kraju, tylko o jego bardzo odmienną historię, inną logikę kolonizacji oraz inną drogę do niepodległości i pierwsze tej niepodległości stulecie. Brazylia to odrębny świat twierdzi, trzeba na nią patrzyć osobno. Autor nie jest jednak przekonany do funkcjonujących już terminów (rzeczywiście, w formule „Ameryka hiszpańska” wybrzmiewa kolonialność i podległość, „Iberoameryka” też jest wątpliwa, „Hispanoameryka” Caparrósowi także nie pasuje), dlatego proponuje swój własny: Ñameryka – w oryginale Ñamérica – bo Ñ to najbardziej charakterystyczna i wyjątkowa litera języka hiszpańskiego. Termin ten sprawdza się znakomicie jako tytuł, przykuwa uwagę (choć może mylić; ñam po hiszpańsku to tyle, co „mniam”: kiedy usłyszałem o książce po raz pierwszy, pomyślałem, że będzie to rzecz o jedzeniu…), nie jestem jednak przekonany, czy w zasadzie konsekwentne stosowanie tej formy w różnych wariantach (także jako przymiotnik „ñamerykański” itd.) nie wprowadza pewnego dysonansu. No ale to drobiazgi.