Wybór opowiadań Tove Ditlevsen Moja żona nie tańczy odpowiada na dwie czytelnicze potrzeby, które prawdopodobnie zrodziły się nie tylko we mnie po lekturze Trylogii kopenhaskiej. Pierwszą z nich jest zapoznanie się ze wszystkim, co kiedykolwiek napisała Ditlevsen. Przed wspomnianym tryptykiem złożonym z trzech autobiograficznych powieści i wydaną w tym samym – 2021 – roku Ulicą dzieciństwa (tłum. Agata Lubowicka) po polsku dostępna była jedynie niewielka książka Twarze (tłum. Elżbieta Frątczak-Nowotny), której zdobycie graniczy jednak z cudem. Drugą potrzebą, wynikającą z tej pierwszej, jest chęć przekonania się, jak wygląda w wykonaniu pisarki nieosadzana we własnym doświadczeniu fikcja. Swoje własne życie umiała opowiedzieć z chłodną szczerością, jednocześnie tworząc żywy, namacalny wręcz obraz trzech różnych uzależnień, które na trzech etapach jej życia decydowały o jego kształcie: uzależnieniu od matczynej miłości, uzależnieniu od pisania i wreszcie – najsilniejszym – od narkotyków. W Trylogii kopenhaskiej Ditlevsen rejestruje swój pęd ku literaturze, który wyrwał ją z biedy i robotniczej dzielnicy Vesterbro, ale wciąż otwarte pozostawiła pytanie, co pisała, zanim napisała o tym, jak zaczęła pisać.
Z odpowiedzią przychodzi szeroki, przekrojowy wybór opowiadań, zaczerpniętych z czterech tomów, z których pierwszy został wydany w Danii w 1944 r., a ostatni niemalże 20 lat później. W 1944 r., w chwili publikacji zbioru Pełnia wolności, Ditlevsen debiut poetycki i powieściowy miała już za sobą. Opowiadania wybrane do polskiego wydania z tego tomu pozwalają sądzić, że była już wtedy pisarką ukształtowaną, a między tym wczesnym i dwoma kolejnymi tomami opowiadań nie widać wyraźnej różnicy jakościowej. Moja żona nie tańczy jest bowiem wyborem bardzo spójnym. Ditlevsen interesują w nim przede wszystkim relacje międzyludzkie, które pokazuje z punktu widzenia głęboko ukrytej jaźni swoich bohaterów, a częściej bohaterek. Same postaci autorka nakreśla natychmiast, pierwszym zdaniem wrzucając odbiorców w precyzyjnie skonstruowany mikroświat, jedną sceną oddaje złożoność sytuacji, z jaką mierzy się protagonistka czy protagonista. Podążając tropem tytułu zbioru z 1944 r., tym, co ze szczególną uwagą traktuje Ditlevsen, jest granica wolności. Są więc tu związki same w sobie przypominające więzienia, małe dzieci stające się zakładnikami rodziców, ale i te dorosłe, które odbierają prawo do samostanowienia staremu ojcu, czy kobieta, która zniewolenie widzi w narodzinach wnuka. Inna bohaterka demaskuje hipokryzję lekarza dokonującego aborcji, choć wie, że tym samym straci do niej prawo. Rezygnując z wolności do własnej decyzji o dziecku, walczy o inną – do nazywania rzeczy po imieniu. Wszystko rozgrywa się na poziomie gestu – powtarza się choćby motyw wizyty fryzjerskiej w dwóch odsłonach – po raz pierwszy, gdy zbyt młodzieńcza fryzura staje się ostatnim bastionem wolności młodej babci, po raz drugi, gdy sama usługa fryzjerska jest pokazana jako poligon między usługobiorczynią a usługodawczynią, pomiędzy którymi nie ma miejsca na empatię, choć obie są samotne i odrzucone. Tytułowe opowiadanie mówi o kobiecie, która słyszy, jak jej mąż wypowiada przez telefon zdanie: „Moja żona nie tańczy”, i na tej podstawie tworzy pełen goryczy domysł, czym dla niego stało się w ich związku jej kalectwo. Czytelnik bądź czytelniczka nie dowie się, jak wyglądała ta rozmowa telefoniczna ani co naprawdę myśli mąż o kobiecie i jej niesprawnej nodze – nie jest to ważne. Ważne jest dojmujące poczucie uwięzienia we własnym ciele i gruby mur, który oddziela jej doświadczenie od świata innych.