Jednym z częściej odtwarzanych motywów w świecie filmowej i literackiej popkultury jest przekonanie o tym, że wyjazd – zwykle do Włoch, Francji czy Indii – to idealny przepis na powrót szczęścia i utraconego czasu, klucz do zrozumienia siebie. Wielka szansa na napisanie od nowa swojej życiowej narracji. Ileż filmów przekonywało nas o tym, że „prawdziwe życie” jest „gdzie indziej”, a wszelka pomyślność spłynie na nas dopiero wtedy, gdy – niemalże jak w grze komputerowej – odkodujemy ten „właściwy sposób” postrzegania i współodczuwania otaczającej nas rzeczywistości. To życie, które przecież nieustannie się toczy i ani na chwilę nie zwalnia, kiedy tak naprawdę się rozpocznie? Gdzie start, a gdzie meta? Gdzie sens i jego miara?
Elizabeth Gilbert jest zarówno bohaterką poszukującą, jak i uciekającą. Uciekającą od zastygnięcia w konkretnym stanie skupienia. Na przykład w refleksyjnym smutku wynikającym z żałoby po dwóch nieudanych, a przecież ważnych dla niej uczuciowych związkach. Nie zrozumcie mnie źle: nie sugeruję, że Elizabeth ma ubolewać nad kolejami własnego losu, nie wychodząc z domu. Nie odbieram jej prawa do mobilności, tym bardziej że stać ją na to, aby wziąć sobie takie „wakacje od życia” i udać się w podróż dookoła świata (wątek klasowy jest tu przecież stale obecny). Ale czy w jej przypadku nie jest trochę tak, że fantazja o „ekspresowej uldze” w postaci turystyczno-gastronomicznej pielgrzymki do słonecznej Italii zastępuje – wydłużony zazwyczaj w czasie, często siermiężny i niepewny – proces terapeutyczny? Powiedzmy sobie szczerze: zanurzenie się w morzu najsmaczniejszych węglowodanów świata brzmi zdecydowanie lepiej niż przykrycie się kocem splecionym z własnej melancholii i żalu. I takie kinowe wizje chcemy najmocniej chłonąć, o czym świadczy niestygnąca popularność podobnych produkcji.
Elizabeth ładuje swoje zmysły wielkim, egzotycznym pięknem i cudzą mądrością, ale przez długi czas nie jest w stanie opuścić swojego egzystencjalnego limba, zaczarowanego kręgu nierozliczonych spraw i relacji. To jasne, że podróże i kultura kształcą oraz inspirują. Nikt nie da jednak gwarancji, że zmiana miejsca będzie równoznaczna z uleczeniem naszej duszy. Ponoć nie ma tak naprawdę uniwersalnego klucza do szczęścia. Te drzwi są zawsze otwarte.