Czy śniliście kiedyś, jak to w spokojnym, może nawet idyllicznym zakątku – wodnym, leśnym lub na co inwencja snu pozwala – dopada was nieszczęście? Bestia bez twarzy, imienia, kształtu? Nie zabija, ale wciąga w ciemność. A czy pomyśleliście po wybudzeniu, że sen, który wam się wyśnił, jest figurą waszego losu, a może i losu w ogóle? Olga Tokarczuk pomyślała dawno temu – i nie przestała wokół tego rozpoznania krążyć. Nadzwyczaj wyczulona na nagłe ciosy nieszczęścia, na kruchość spraw człowieczych pisarka przeciwstawia im czułość – tę właśnie, której poświęciła swą mowę noblowską.
Opowieści nocne
W zasłużenie sławnym Strachu w kulturze Zachodu Jeana Delumeau znaleźć można opowieść o dawnych nocnych – i co ważne, zimowych – rytuałach kobiet z Burgundii. W ucieczce przed przenikliwym ziąbem i jeszcze przenikliwszym lękiem chroniły się one w prowizorycznych szałasach obłożonych darnią, kleconych własnoręcznie na peryferiach miast. Od zapadnięcia zmroku, czasem długo w noc, siedząc w kole wokół ognia, oddawały się przędzeniu wełny i opowiadaniu historii. Osaczał je mróz i wypełniał lęk. Z ciemności przychodziło nieznane. Z początku zapewne, jak przy polskim obrzędzie darcia pierza, śpiewano; potem nastawał czas opowieści snutych coraz cichszym szeptem, w miarę jak stawały się coraz straszniejsze. Strach neutralizował strach.
Mężczyźni opowiadają inaczej. Przeważnie się chwalą. Wyczyny wojenne, łowieckie, podstępy i dziwy odległych krain – a także, rzecz jasna, podboje miłosne – oto ich wątki. Dość przypomnieć sobie Homera i Sabałę. Opowieści kobiece egzorcyzmują mrok i strach grozą. Opowieści kobiet bowiem to opowieści grozy. Ramię przy ramieniu, spódnica przy spódnicy, prześcigają się w tajemnicach. Rozbrajają czające się zawsze tuż za plecami, w strefie mroku, nieszczęście. Nim uderzy, niewidzialne.
Oto kontekst magiczny prozy Tokarczuk. Inny, rodzimy feminizm – nic dziwnego, że niepojęty dla badaczy literatury. Bo też nie literatura to, lecz przetworzony folklor, Volkskunde. Tradycja będąca niemal odwieczną antytradycją wobec narracji męskich, sięgająca poza etnografię w antropologiczny paradoks autonomii płci słabej. Któryś z bohaterów Pigmaliona Shawa mówi w tym duchu: „Drogi kolego, czy nie zdaje się panu, że kobiety tworzą jeden wielki gang?”.
Zdanie, które właśnie piszę, powinno się zacząć od słowa „Autorka”…, ale w myśl tego, co powiedziane wyżej,
Tokarczuk jest tylko i aż współtwórczynią zbiorowej opowieści, narratorką, której głos usamodzielnił się nagle na tle szmeru innych szeptunek.
Mężczyźni opowiadają, by coś załatwić – czasem sprawę, najczęściej wroga; by stworzyć historię domkniętą i zakończoną, którą można później przez całe pokolenia trzymać w ręce niby kryształowe jajko i podziwiać, jak się w nim załamują promienie światła. Tokarczuk, zgodnie z tradycją opowieści kobiecej – tej, dla której Żeromski odnalazł starodawne miano klechda – mówi, by przemóc, zaczarować i obłaskawić mrok. Nie musi kończyć i często nie kończy, bo kończyć opowieści nie wolno. Pamiętacie, czym zajmowała się Penelopa?