Paleontolog Stephen Jay Gould zaproponował w 1997 r. proste rozwiązanie zapobiegające konfliktom między nauką a religią: non-overlapping magisteria (NOMA). Według Goulda dziedziny te znajdują się po dwóch stronach linii demarkacyjnej przebiegającej pomiędzy tym, co falsyfikowalne (czyli tezami, których ewentualna fałszywość może zostać wykazana empirycznie) i co niefalsyfikowalne. Religia nie powinna zatem wypowiadać się na temat prawdziwości stwierdzeń nauki, a nauka nie powinna być używana do udowadniania istnienia lub nieistnienia Boga. Linia demarkacyjna nie zawsze jest linią pokojowego współistnienia. Najbardziej znanym watażką przekraczającym ją od strony nauki jest Richard Dawkins, otwarcie kwestionujący zasadę NOMA.
Moim zdaniem groźniejsze jest jednak nieuznawanie owej linii demarkacyjnej przez stronę religijną, w tym szukanie np. w nauce dowodu na istnienie Boga. Mam wrażenie, że Wielki Wybuch jest często traktowany jako stworzenie świata, choć nie ma przecież pewności, czy to był początek istnienia świata czy tylko kolejny etap jego istnienia.
Pierwotnym źródłem konfliktu między nauką i religią było dosłowne traktowanie Księgi Rodzaju jako przyrodniczego opisu świata. Taki pogląd nie mógł utrzymać się w miarę rozwoju fizyki i astronomii, a później geologii. Choć wstyd, że trzeba było czekać na oficjalną rehabilitację Galileusza przez Kościół ponad 350 lat, mamy przynajmniej tę satysfakcję, że dokonał jej papież Polak. Rehabilitacja ta miała jednak charakter czysto symbolicznego przyznania się do błędu, gdyż już wcześniej Kościół pogodził się z naukowym obrazem świata fizycznego. Nie było to trudne, bo doktryna chrześcijańska opiera się znacznie bardziej na nauce Chrystusa niż na starotestamentalnym opisie stworzenia świata. Teoretycznie nie powinno też być problemu z odrzuceniem biblijnego obrazu stworzenia roślin i zwierząt. A jednak w tym przypadku wystąpił ostry konflikt, trwający w zasadzie do dziś. Ataki na teorię ewolucji, jedno z największych osiągnięć nauki, mają moim zdaniem dwa powody. Po pierwsze, do chwili opublikowania przez Darwina dzieła O powstawaniu gatunków bogactwo oraz, jak się wydawało, perfekcyjne i harmonijne funkcjonowanie przyrody były koronnym dowodem istnienia Boga Stwórcy. Darwin opisał mechanizm, zweryfikowany i udoskonalony przez współczesną naukę, według którego przystosowania organizmów żywych do środowiska mogły powstać dzięki siłom przyrody. Po drugie, od razu pojawiło się pytanie o powstanie człowieka. Już Karol Linneusz przypisał mu dwuczłonową nazwę łacińską, tak jak innym zwierzętom. Gdyby każdy gatunek był stwarzany osobno, nie miałoby to większego znaczenia. Ale skoro wszystkie organizmy pochodzą od wspólnego przodka, to i człowiek nie może być bezpośrednio stworzony i musi być spokrewniony ze swoimi zwierzęcymi antenatami.