Przyznam, że z premedytacją używam w tytule sformułowania „tylko ona”. Najczęściej o Deborze Vogel: poetce, pisarce, krytyczce, tłumaczce (również własnych tekstów), filozofce z tytułem doktora, pisze się w kontekście mężczyzn – „niedoszła żona Brunona Schulza”, „modelka Witkiewicza juniora”, „wychowanka Twardowskiego czy Ajdukiewicza”. Vogel „nie zyskała” wiele (w sensie zawodowym) na znajomości z szanowanymi kolegami. Wielokrotnie zarzucano jej zbyt dużą inspirację tematami podejmowanymi przez Schulza, a nawet plagiat! Po latach dopiero zaczęto opisywać ją inaczej, krytyka wzięła pod uwagę wspólne fascynacje i obserwacje obojga wrażliwych literatów. Witkacy z kolei narzekał na wysoce intelektualne dysputy, w które wciągała go autorka Akacji… Vogel miała garstkę fanów – matematyczny zapis stał się „ubraniem” jej utworów literackich, co nastręczało problemów w odczytaniu i odrzucało krytykę.
Debora Vogel, zafascynowana konstruktywizmem i modernizmem, w swoich tekstach poetyckich i prozatorskich stworzyła świat manekinów – bezimiennych everymanów, który zaskakująco wybrzmiewa ponad 80 lat po premierze.
To rzeczywistość utraconej indywidualności, w której manekiny zmuszone są do odgrywania narzuconych im ról. Pozbawienie ludzi wolnej woli stanowi o reifikacji bohaterów, ale też współgra z przesłaniem dotyczącym „samotności artysty”, o której często mówiła poetka. Vogel wykazuje się niezwykłą atencją wobec struktur i materii. Pisze: „Ludzie zaś z tej powieści – żyją rzeczami takimi, jak: płaskość i kulistość, biała, szara, kolorowana; czekają na nie: jak na przygodę jedyną”, albo: „Beton jest nudny i jak chwast gryzący. Ale szarość potrzebuje betonu. Szarość października nie może żyć bez betonu murów, sklepień i trotuarów” – nie sposób przejść obojętnie wobec czułości względem najprostszych elementów budowlanych nowoczesnego świata. I to jest świat Debory Vogel: usystematyzowany, wpisany w schemat; rzeczywistość osamotnienia, manekinów i braku kontroli. Świat bez nazw własnych, bez imion, bez indywidualności. Świat pozbawiony przymiotów, dzięki którym możemy czuć się wyjątkowi. Świat, w którym można się spodziewać z jednej strony wszystkiego, a z drugiej – wyczerpywania kolejnych schematów, W moich ulubionych prozach poetyckich Kwiaciarnie z azaliami (1933) Vogel zadaje też pytanie, które dobrych kilka lat stało się częścią polskiej kultury politycznej: „I jak dotąd niezałatwiona, chociaż tyle już lat się przeżyło, sprawa, zaczęło dokuczać dawne bardzo pytanie: jak żyć? Było przy tym znowu tak banalne, jak wtedy i tak nieliczące się ze swą banalnością, jak wtedy, po raz pierwszy”. Jak żyć? – do tej pory nie wiadomo.
Gdybyś jednak, czytelniczko sięgająca po prozę Vogel, odniosła wrażenie, że jest ona zatopiona w surrealizmie (podczas pierwszej lektury też tak miałam), wspomnij odpowiedź samej autorki w odniesieniu do tekstu B. Alkwita (właśc. Eliezera Bluma, recenzenta przedwojennego żydowskiego pisma „Inzich” wydawanego w Nowym Jorku): „(…) od zawsze się obawiałam, że moja książka zostanie uznana za surrealistyczną. Prawda, metoda łączenia w całość całkiem różnych i obcych (z pozoru obcych) rzeczy i sytuacji jest całkiem bliska surrealizmowi. Inna jest jednak podstawa połączeń rzeczy i sytuacji, którą przyjmuję, przynajmniej jako taka została przeze mnie pomyślana – nie chciałam, jak surrealiści, poddać się wolnemu biegowi asocjacji. Nie chodziło mi o logikę uczucia i subiektywny odbiór rzeczy – poszukiwałam obiektywnej logiki samych rzeczy, ich przynależności do siebie, ich symptomatyczności, dzięki której z pozoru różne i obce sytuacje i zdarzenia stają się symptomem jednej i tej samej zasady”.