Przypomina to podgorączkowy stan: lekka dezorientacja, trudny do opisania niepokój, poczucie osamotnienia, wyostrzanie zmysłów, jakby przeczuwając, że w tej niedyspozycji jest się bardziej wystawionym na cios, który może przyjść z zewnątrz, od rzeczywistości czy człowieka. Mogłam się tego spodziewać, każda z książek poetyckich tej autorki to ze mną robi – wbija mnie w niepokój, rozdrażnia, skłania do głębokiej refleksji. Mogłabym porównać tę lekturę do prostego obrazka: to jakby nakazać komuś zaglądnąć pod dywan w pięknym pałacu, żeby przyglądał się temu, co pod dywan zostało zamiecione. To interesuje poetkę, a więc wszystko, co ukryte, przemilczane, poza głównym dyskursem, niemodne, wstydliwe, traktowane jak tabu.
Chodzę z tymi wierszami na ustach i gdybym potrafiła śpiewać, to pewnie próbowałabym je odśpiewać, bowiem tym dla mnie są: poematami, pieśniami.
Takimi, jakie wyrosły na bólu, krzywdzie, niesprawiedliwości, nierówności, przemocy. Do wyśpiewania tych tekstów prowokuje specyficzny, zapożyczony z utworów romantycznych „zaśpiew”, przez który rozumiem powtórzenia jak refreny, napięcia pomiędzy słowami, to, co dzieje się w rymach. Wyobrażam sobie chór kobiet, w różnym wieku – rozpiętym pomiędzy pokoleniami: córki, matki, babki, prababki, które śpiewają po to, żeby o nich pamiętano, śpiewają o tym, co im i z nimi robiono.
Tak, nie będą to wiersze, które chcą się podobać, to raczej wiersze, które chcą boleć.
Tom Córy zbudowany jest z siedmiu całości, wierszy, które czytam jak poematy, każdy z nich opowiada inną historię, większość z tych części poetycko przeprowadza czytelnika przez narrację o ucisku, krzywdzie i samotności (nawet w relacji) kobiet. Język wzięty żywcem z rejestrów romantycznej poezji wydaje się pomocny w tym, żeby opowiedzieć historię, nie popadając w ton nazbyt zaangażowany, deklaratywny. Tu dzieje się poetycka interwencja w te tematy poprzez pokazanie brutalnego świata za pomocą stylizacji i kostiumów. Mam poczucie, że to jeszcze mocniej ukazuje siłę rażenia poetyckich obrazów.
Są w poematach Janiak fragmenty bezlitosne, które klarownie i bez poetyzowania mówią o przemocy, jak we fragmencie z królowej wód: „(…) pewnego dnia, gdy wrócił z pracy, / próbował powiesić ją na drucie. / próbował powiesić ją pod prysznicem. / próbował powiesić ją (…)”.
Wróćmy tu do wiersza otwierającego ten odcinek Deszczów alfabetów. Przeczytajmy go. A teraz jeszcze raz.
Złość? Litość? Pytam siebie, czytając raz po raz tę część tomu zatytułowaną tańczyć z jej kośćmi. I w kontekście całej książki pytam: „może sprawiedliwość, sprawiedliwość?”. Oto czytamy o niespodziewanej niepełnosprawności mężczyzny. Traci nogę, staje się zależny. Kim jest? Kto go odwiedza? Kto do niego mówi? Co czuje ten / ta mówiący / mówiąca? Poetka nie zdradza tego, nie ułatwia odczytania, robi co innego, prowokuje czytających, żeby sami wypełnili tę lukę w wiedzy. I przyznam się, że wyobraźnia podsunęła mi twarz mężczyzny, którego tak zobaczyłam w jego starości.