fbpx
autorka w okularach słonecznych
Fot. z archiwum autorki
Małgorzata Lebda listopad 2024

Deszcz alfabetów: Ola Kołodziejek

Fraza „deszcz alfabetów” pochodzi z alfabetu Inger Christensen (tłum. B. Sochańska). Są to dla mnie słowa ożywcze, niosące nadzieję i siłę. Wiersze istnieją, deszcze wierszy, by sparafrazować duńską poetkę. Wejdźmy w te wiersze.

Artykuł z numeru

Szczęśliwego Nowego Jorku

Czytaj także

fot. Jan Bogacz / TVP / East News

Małgorzata Lebda

Deszcz alfabetów: Zofia Bałdyga

Wchodźmy w Cudze święta jak w swoje. Czeka na nas w poetyckim tomie autorstwa Oli Kołodziejek kameralna opowieść o nas samych uwikłanych w świat. Wchodzi się w tę poezję najpierw niepewnie, tak jakby pukało się do drzwi kogoś, kogo odwiedzamy po raz pierwszy. Trochę nie wiadomo, czego spodziewać się po otwarciu. Czy ten ktoś zaprosi nas do środka? Czy będziemy tylko gośćmi przed drzwiami, skazanymi na niezręczny rodzaj dystansu? Czy się nas przyjmie? Ugości? Jest w oczekiwaniu przed drzwiami podobne oczekiwanie jak w momencie trzymania w dłoniach nowej, nieczytanej jeszcze książki. Rozpoczynając lekturę, robi się ruch ku poznaniu, jakby zaraz miało się przekroczyć próg czyjegoś domu. Lubię ten stan, bowiem czuję w sobie w takich momentach gotowość do poznania nowego, innego, do namnożenia w sobie światów, perspektyw czy też przekroczenia granic samej siebie.

Gościnna jest poetka dla nas, czytelniczek i czytelników, dopuszczeni zostajemy do tego, co intymne, co osobiste, co czułe, co blisko piszącej, jak w wierszu urbex, w którego zakończeniu czytam: „(…) noc w noc / okna w naszym domu / mnożą się / jak dzieci / jak ich ćmy”. Interesujące jest w tym poetyckim projekcie balansowanie pomiędzy tym, co z oddali, i tym, co z bliska. To niemal filmowy zabieg, który pozwala nam spojrzeć na opisywany obraz z różnych perspektyw. Tak czytam wiersz zatytułowany piętnasty: „ogromne światło rozpoczynało u bram / skanowałam miasto jak ciało / gdzie kamienica pod osłoną obracała bieg / potem dalej na załamanie dni i my / patyna placu stawała wpół / a białe olejne powietrze niosło dźwięk z odległej stacji / stambuł – nuciłam // – i ugniatałam / mocno i krótko / jak na kruche”. Precyzja tego zakończenia zdumiewa mnie i olśniewa przy kolejnych lekturach.

Praca wykonana w języku każe mi myśleć o głębokiej świadomości i wyczuciu Kołodziejek, dla której to druga książka poetycka, po interesującym tomie plan plam (Wydawnictwo Wolno, 2021).

Jeśli blisko wam do wierszy Krystyny Miłobędzkiej czy Urszuli Kozioł, będzie to dla Ciebie, Czytelniczko, Czytelniku, kolejna z tych czułych, precyzyjnych, a zarazem mocnych poetyckich dykcji.

Znajduję tu też tę niecodzienną zdolność do zatrzymania wiersza, tuż przed przesileniem, przed wypisaniem go, przed – ujmując to wprost – przegadaniem. Wspomniane poetki i bohaterka tego tekstu zostawiają przestrzeń dla czytających. Wielka to sztuka: nie rozwiązać wiersza, utrzymać napięcie, zakończyć raczej ciszą niż popisową puentą. Przyjrzyjmy się jak to jest poprowadzone w wierszu pokłony: „kiedy ja / liczyło pokłony / nisko w trawach / roiło się / od sepii / i ciszy”.

Bywają tu wiersze, które przypominają podsumowania, rozliczenia, ale w finale okazuje się, że wszystko jest nadal w ruchu, przepływie, wiele dzieje się przy tym w rytmie. Możliwe, że najlepszym utworem ukazującym to, co próbowałam opisać w powyższych akapitach, jest wiersz przeddzień. Mamy tu znakomitą pracę w języku i odważne obrazy („opite krowy trzeszczą jak kościoły”!), a ponadto rytm, niemal mantryczny, sprawiający, że kończąc czytać sobie na głos ten wiersz, wracam wzrokiem do początku i czytam go ponownie, i ponownie, i ponownie. To poetyckie dokonanie – uwięzić, zatrzymać osobę czytającą w czytanym. Czas bywa tu zarazem przeszły i teraźniejszy. Operacje na nim nadają tym tekstom wymiar uniwersalny i egzystencjalny.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się