Życie Makuszyńskiego podzieliły dwie ery – ta przed totalitaryzmami, kiedy można było się śmiać, oraz ta, którą rządzili nadęci wodzowie. Jego losem po wojnie miało być przemilczenie. Nie wystarczyła zmiana Wilna na Pułtusk czy inne retusze wydawnicze. Kornel był wrogi nie dlatego, że sympatyzował z endecją, ale dlatego, że potrafił patrzeć z dystansu – jego żart nie był zwykle bezlitosny, ale podszyty smutkiem i akceptacją życia. To zarzucano mu przed wojną – nawet w złym człowieku widział okruchy dobra, a jego twórczość ksenofobiczna nie nadawała się do propagandy, bo była zbyt groteskowa, niczym biały Murzyn przedwojennego Gombrowicza (podobnie jak sympatia do endecji, pamiętajmy jednak, że nie ślepa, miał swoje poglądy, oddając np. kobietom decyzję o ewentualnej aborcji!). Chciałbym to zrozumieć, podobnie jak fascynację autora światem dziecięcej wyobraźni. Czy sześć sióstr miało tu jakiś wpływ? Jaką rolę odgrywał ojciec, który zrezygnował z kariery, by walczyć w powstaniu styczniowym, a później był już tylko urzędnikiem w Brzozowie?
Biedny w dzieciństwie Makuszyński już jako bogaty literat wspierał rodzinę. Jego Koziołka Matołka wyklinano za brak zaangażowania i w konsekwencji wyrzucono z lektur szkolnych. Pamiętajmy, że oporem przeciw totalitaryzmowi była niezależność myślenia, której ważnym wyznacznikiem jest dystans. Pamięć historyczna nie może być pisana tylko na kolanach, przed pomnikiem. I za to przypomnienie dziękuję Mariuszowi Urbankowi.
_
Mariusz Urbanek
Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017, s. 296