fbpx
Gejsza i turyści na ulicach Kioto fot. Akio Kon / Bloomberg / Getty
Doma Matejko lipiec 2024

Dlaczego masowa turystyka musi się skończyć

Obyś urodził się w turystycznym raju – mogłaby brzmieć współczesna klątwa. Bo na Wyspach Kanaryjskich, Barcelonie czy Kioto przyjemnie spędza się urlop, ale coraz trudniej tam żyć

Artykuł z numeru

Prawo do wytchnienia

Czytaj także

Jakub Kornhauser

Mikrowyprawy jako sposób na życie

Tina Beattie (fot. Chris Young / PA / East News)

z Tiną Beattie rozmawia Doma Matejko

Odrzucić zepsute formy religii

Trudno określić, kiedy dokładnie zamieniliśmy weekend na działce na city break w jednej z europejskich stolic. Międzyzdroje, Ustka, a nawet Zakopane często wydaje się leżeć w podobnej odległości co Mediolan, Barcelona i Rzym. Podróżujemy szybciej, dalej i często za półdarmo, łapiąc okazję na aplikacjach wyszukujących loty na drugi koniec kontynentu za cenę równoważną biletowi w jedną stronę nad polskie morze pociągiem. Potem, będąc już w jednym z tych miejsc, które „koniecznie trzeba zobaczyć”, w tłumie trudno nam odróżnić podróżnika od pielgrzyma czy kuracjusza od turysty. Ten ostatni podróżuje najszybciej, często wybierając ten punkt na mapie świata, który w danej porze roku zapewni mu odpowiednią dawkę słońca. I nie ma się co dziwić, po części bowiem każdy z nas pragnie tego samego – chwili oderwania od codzienności, zmiany przestrzeni i odmierzania czasu według innego rytmu niż zwyczajna praca.

Kanary mają swój limit

Problem jednak polega na tym, że jest nas, ludzi, najwięcej, odkąd tylko istnieje nasz gatunek, a podróżowanie nigdy nie było tak dostępne, przynajmniej dla ludzi z Zachodu, jak obecnie. Ma to swoje nieuchronne konsekwencje. Pod koniec kwietnia na Wyspach Kanaryjskich odbyły się masowe protesty przeciwko współczesnemu modelowi turystyki, który doprowadził do przeciążenia lokalnej infrastruktury i – co zadziwiające – zubożenia części mieszkańców archipelagu. Około 25 tys. Kanaryjczyków równocześnie na wszystkich wyspach – Teneryfie, Gran Canarii, Fuerteventurze i Lanzarote – wyszło na ulice, niosąc w rękach transparenty z napisem: „Kanary mają swój limit”. Protestujący domagali się uregulowania systemu mieszkalnictwa, wprowadzenia ekopodatku i konsultacji społecznych. Jak tłumaczyli, nie protestowali przeciwko turystom, lecz przeciwko aktualnej polityce turystycznej, która nastawiona jest na zysk, pomijając przy tym zupełnie potrzeby zwykłych mieszkańców. Protesty Kanaryjczyków mogą jednak dziwić, jeśli spojrzy się na liczby.

Wyspy Kanaryjskie są najpopularniejszym miejscem turystycznym w Hiszpanii. Sektor turystyczny generuje 35% lokalnego PKB.

W ubiegłym roku wpływy z turystyki na Wyspach wyniosły 22 mld euro. Teoretycznie Kanaryjczycy powinni się cieszyć z sukcesu branży turystycznej. Niemniej jednak protestujący są zdania, że – paradoksalnie – turystyka prowadzi głównie do pogłębienia się nierówności społecznych. Po pandemii ceny mieszkań poszły tak mocno w górę, że przeciętny mieszkaniec np. Teneryfy nie jest w stanie ze swojej średniej pensji opłacić wynajmu, nie mówiąc o możliwości zakupu własnego mieszkania. Za wzrost ceny mieszkań po części odpowiada masowa turystyka, w tym wynajem krótkoterminowy typu Airbnb i tzw. cyfrowi nomadzi, którzy na Wyspy zaczęli przybywać już w czasie pandemii. Ich pensje często wielokrotnie przewyższają dochody przeciętnego mieszkańca Wysp. Kanary są bowiem drugą najbiedniejszą wspólnotą autonomiczną w kraju. W czwartym kwartale 2023 r. Kanaryjczycy zarabiali średnio 1894 euro brutto miesięcznie (trochę powyżej 1090 euro netto), podczas gdy średnia krajowa wyniosła 2359 euro.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się