Niedawny finał popularnego serialu Sukcesja opowiadającego o brutalnej walce o władzę w rodzinie medialnego magnata zbiegł się z szeregiem głośnych wydarzeń, które wyraźnie zwróciły uwagę na świat bogaczy. I o ile zainteresowanie elitami społecznymi – arystokracją, miliarderami, życiem pełnym przepychu – nie jest niczym nowym, o tyle wydaje się, że dokonuje się właśnie ważny zwrot w społecznym odbiorze bogactwa.
Przez całe dekady dominującą narracją w mediach informacyjnych i publicystyce (nie jedyną, ale przemożną) była ta kapitalistyczno-merytokratyczna. Głosiła ona, że bogactwo jest świadectwem zasługi – większej przedsiębiorczości, geniuszu, pracowitości, bo te cechy niechybnie nagradzane są na wolnym rynku. Przekonywała też, że nawet gdy ktoś odziedziczył bogactwo, to bez talentu i pracowitości nie będzie w stanie go utrzymać. Dekretowała – w swojej holistycznej logice – że jeśli bogacze / geniusze są źli, podli, tyrańscy, niszczą ludziom życie, oczywiście jest to bardzo smutne, jednak stanowi drobny negatywny efekt uboczny dobrej większej całości. Może nawet pewne antyspołeczne cechy są nierozerwalnie związane z ich geniuszem. W końcu tak działa „kreatywna destrukcja”. Przecież innowacja to łamanie zasad.
Tymczasem implozja batyskafu „Titan” firmy OceanGate była właśnie dowodem na to, jak łamanie ugruntowanych zasad bezpieczeństwa – do czego przyznawał się dyrektor firmy i uczestnik nieszczęsnej wyprawy Stockton Rush – jest „innowacją”, która zabija. To samo z historią Elizabeth Holmes, której szumnie zapowiadane innowacje w technologii badań medycznych (maszyna, która miała przeprowadzać szybkie badania na podstawie kilku kropel krwi pobranych z palca) – wpisujące się w popularną ideę girl boss, czyli ambitnej, bezwzględnej szefowej – okazały się dla pacjentów niebezpiecznym oszustwem. Nie inaczej jest w przypadku Sama Bankmana Frieda – do niedawna wychwalanego twórcy giełdy kryptowalut, który dał się poznać jako oszust niemający pojęcia, co robi.
A już najlepszym przykładem są ostatnie porażki supergeniusza Elona Muska, który do tej pory uchodził za żywe wcielenie ikonicznej postaci popkultury, Tony’ego Starka – Iron Mana. Chaotyczne, skrajnie nieprofesjonalne i niweczące markę działania wokół Twittera to tylko czubek góry lodowej. Bardziej uważnym obserwatorom życia korporacyjnego nie umknęło, że Musk nie jest wcale twórcą PayPala ani „założycielem” Tesli. W rzeczywistości wszystkie tytuły zagwarantował sobie dzięki biegłości w najbrudniejszej polityce korporacyjnej: swoistymi zamachom stanu w radach nadzorczych i wymuszaniu zapisu o „założycielu” w statutach firm.
Ostatnio zaczęto mówić nawet o „klątwie okładek Forbesa”. To czasopismo biznesowe od lat publikuje listę top „trzydziestu przed trzydziestką” najbardziej obiecujących młodych w świecie biznesu, nauki, mediów i polityki. Spośród przedstawicieli biznesu, których umieszczono na tej liście, coraz więcej osób zostało skazanych za różnego rodzaju poważne przestępstwa finansowe. Wśród nich znalazł się „najbardziej znienawidzony człowiek Ameryki” Martin Shkreli, który jako szef firmy farmaceutycznej wykupił patent na istotny lek przedłużający życie osobom chorym na AIDS i podniósł cenę za pigułkę z 13 dolarów do… 750 dolarów.