fbpx
Manifestacja „Odzyskajmy nasz Kościół” pod budynkiem kurii, Kraków, 10 października 2019 r. fot. Jakub Porzycki/Agencja Gazeta
Dominika Kozłowska listopad 2020

Zabijanie Boga

Władza w Kościele służy dziś nie dobru ludzi, ale zachowaniu pozycji, obronie statusu i zastanej formy życia. To jedyne wyjaśnienie, które pozwala mi zrozumieć, dlaczego Kościół trzyma się swojej archaicznej, absolutystycznej struktury. Twierdzenie, że taka forma organizacji stanowi wolę Boga, to dla mnie oszustwo.

Artykuł z numeru

Kościół bez Jezusa?

W Wiedzy radosnej Fryderyka Nietzschego we fragmencie 125. zatytułowanym Szalony człowiek znajduje się słynna scena, w której padają słowa: „Gott ist tot” – „Bóg jest martwy”. Ten pełen biblijnych odniesień tekst w ostatnich miesiącach powraca do mnie niezwykle często. Szalony człowiek, biblijny głupiec („Mówi głupi w swoim sercu: »Nie ma Boga«”, Ps 14, 1; Ps 53, 2) chce wstrząsnąć ludźmi zadufanymi w swej pewności, że Stwórcy nie ma i nie było, choć może nawet bardziej zależy mu na sprowokowaniu do reakcji ludzi, którzy zaprzeczają temu, że to właśnie ich czyny zabijają Boga. Pisze bowiem Nietzsche: „Gdzie się podział Bóg? Powiem wam! Zabiliśmy go: wy i ja”.

Można powiedzieć, że te krytykowane przez Nietzschego postawy są podobne, mają w sobie rys fundamentalizmu i chętnie odwołują się do radykalnej retoryki unikającej stawiania jakichkolwiek pytań i dzielenia się wątpliwościami. Jednak zbytnie przywiązanie do podobieństw może prowadzić do błędnego rozpoznania.

Jestem przekonana, że obecnie do uśmiercania Boga znacznie bardziej przyczynia się postępowanie ludzi Kościoła, jego urzędowych reprezentantów, obdarzonych władzą, politycznymi wpływami i społecznym znaczeniem, niż ateistyczna krytyka religii i działania jakichkolwiek wrogów chrześcijaństwa.

Odejść czy zostać?

Ludzi, którzy odchodzą dziś z Kościoła, często odpycha nie tyle samo chrześcijaństwo i osoba Jezusa, ile sposób myślenia, mówienia i działania przedstawicieli instytucji. Cała władza kościelna leży w rękach duchowieństwa i służy realizacji jego własnego dobra. Osobom sprawującym władzę w Kościele potrzebni są ludzie, którzy będą podtrzymywać kościelne statystyki dominicantescommunicantes, opłacać hojnie usługi religijne i nie podawać publicznie w wątpliwość autorytetu kleru, szczególnie biskupów.

Taki Kościół, choć znajduje się dziś w kryzysie zagrażającym jego dalszej misji, nie wykazuje woli prawdziwej reformy. Ci, którzy odchodzą – dokonują aktu apostazji albo po prostu duchowo rozstają się z instytucją – zrywają z Kościołem, którego sztywność, zatwardziałość, korporacyjność, biurokratyzacja, samozadowolenie czy hipokryzja są odpychające. Zabierają ze sobą wiarę, a przynajmniej metafizyczny głód i duchowe poszukiwania, jak coś, co trzeba ochronić, ponieważ świątynie przestały już być bezpiecznymi przestrzeniami spotkania z Bogiem. Można w nich bowiem zostać głęboko skrzywdzonym słowem bądź czynem.

Podział na tych, którzy odchodzą, i na tych, którzy pozostają w Kościele, przebiega nie tylko w społeczeństwie, lecz również we wnętrzu wielu z nas, ludzi, którzy czują się chrześcijanami i jakąś częścią siebie nadal są wierni kościelnej wspólnocie. Również i te osoby zmagają się na co dzień z pytaniem, jak długo można pozwalać się ranić. Jak długo można się godzić na zło i kłamstwo osób sprawujących w Kościele władzę? Czy znalezienie sobie w nim bezpiecznej niszy, w której mogę praktykować życie Ewangelią, nie oznacza usprawiedliwienia dla niegodnych praktyk moich braci w wierze?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się