Zagłębiając się w tekst Drogi do niewolności Timothy’ego Snydera, od razu poczułam podziw dla jego reporterskiego kunsztu i stylu – tak, reporterskiego właśnie – ponieważ przedstawiony świat został dogłębnie poznany, obejrzany i poddany analizie przez autora, który nie był jego przelotnym gościem, lecz mieszkańcem na własnej skórze doświadczającym ukąszeń i efektów zetknięcia z truciznami.
Czuję też troskę, wręcz obawę, o jego dalszy los – o to, co z nim będzie dalej. Dla wrażliwej osoby ukąszenia są niebezpieczne dla zdrowia duszy! Kto wie, czy autor – obserwator – nie uzależni się od oddychania w naszej szczególnej atmosferze Europy Środkowo-Wschodniej. Wiem, że Timothy Snyder dobrowolnie zagłębia się w świat, który mam prawo nazwać moim – ale może został porwany i tu wepchnięty nieco na siłę. W rezultacie może zapomnieć o innych. Chyba ledwo pamięta, że jest – jednak! – Amerykaninem!
***
Generalnie biorąc, książki zawsze czyta się całym sobą. Czytając Drogę do niewolności, jakby cofam się w czasie, bo to był mój świat prawie od zawsze. Urodziłam się przed wojną i w tamtym czasie zaczęłam szkołę. Doświadczenie faktycznej niewolności uzyskałam jako nastolatka albo nawet wcześniej. Snyder nazwał to doświadczenie teraz i znacznie je poszerzył – np. o świat Trumpa. Trochę znałam Amerykę, ale inną! Świat Trumpa oglądany z daleka i z odmiennej perspektywy wydaje mi się jakąś przebrzydłą naroślą.
Zastanawiam się, jak to jest. Pierwsze wrażenie: świat przywołany przez reportera Snydera przedstawiony jest wiernie – wizja odpowiada doświadczeniu. Można poruszać się według nawigacji dyktowanej przez autora. Trasa jest dla nas trafnie wybierana. Naprawdę prowadzi tam, gdzie obiecuje, że trafimy. Ale co począć, jeśli celem okazuje się „Eurazja”?
Potrzebuję pomocy, by jasno stwierdzić: „Nie, tam nie zmierzam”. Nie idę pod dyktando. W sobie noszę inną mapę, cały ich wybór, otwarty zestaw. Wierzę w okno wolności!
Jak to się stało, że mnie na to stać? Mam wrażenie, że otrzymałam mocne antidotum na pokusę, jaką stanowi „niewolność”. Co zrobić, żeby nie podążać w jej stronę?
To, co pokazuje Droga do niewolności, nie wystarcza mi na przyszłość ani nawet na teraźniejszość, chociaż jako ostrzeżenie jest na pewno przydatna. Reagując na to ostrzeżenie, w obawie przed naszym polskim samozesłaniem do Eurazji, a także w poszukiwaniu tego, co może się przydać przyjaciołom z Ukrainy, sięgam po nagromadzone przez długie lata zasoby. Spośród nich wydobywam pracę Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, swego czasu bardzo znane i wpływowe dzieło Karla Poppera.
Stosunkowo wcześnie poznałam tę książkę, dzięki studiom z zakresu ogólnej metodologii nauk na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Popperowską Logikę badania naukowego polecił mi śp. prof. Stanisław Kamiński. Było to dzieło jednym szerokim ruchem cudownie porządkujące cały teren teorii nauki, a przy okazji poszukiwania światopoglądowe. Napisałam do swego ojca w Anglii: „Zaraz przyślij mi wszystkie książki Karla Poppera”. Ojciec miał wątpliwości, czy przejdą cenzurę przesyłek, ale jednak dotarły – przede wszystkim właśnie Open Society and Its Enemies.