Światowe media obiegła ostatnio informacja o misji pokojowej, jaką – w sprawie wojny w Ukrainie – miałaby podjąć Stolica Apostolska. Wspomniał o niej dość ogólnikowo papież Franciszek w czasie krótkiej konferencji prasowej w samolocie lecącym z Budapesztu do Rzymu: „Trwa pewna misja, ale ona jest jeszcze tajna. Kiedy przyjdzie na to czas, ujawnię jej szczegóły”.
Na komentarze – tak Moskwy, jak i Kijowa – nie trzeba było długo czekać. Obie strony przyznały zatem, że nic o tej watykańskiej inicjatywie pokojowej nie wiedzą.
A jak dodał jeden ze współpracowników prezydenta Zełeńskiego: „Jeśli jakieś rozmowy rzeczywiście się toczą, dzieje się to bez (…) naszego błogosławieństwa”. Takie stanowisko rządów Rosji i Ukrainy ze zdziwieniem przyjął z kolei watykański sekretarz stanu kard. Pietro Parolin („Według mojej wiedzy obie strony były i są świadome działań podjętych przez Stolicę Apostolską”). O zabiegach Watykanu na rzecz zawarcia pokoju pomiędzy Ukrainą a Rosją poinformowana została również administracja USA, co przyznała rzeczniczka Białego Domu.
Czas i okoliczności, w jakich świat dowiedział się o tej tajnej misji, rodzą pytanie, czy (i na ile) ma z nią coś wspólnego podróż papieża na Węgry, a zwłaszcza jego spotkanie z wysokim przedstawicielem patriarchatu moskiewskiego metropolitą Hilarionem. Ten ostatni wprawdzie zaprzeczył, jakoby omawiał z Franciszkiem jakiekolwiek (!) kwestie polityczne, jednak to, co na ten temat powiedział sam papież, pozwala przypuszczać, że problem wojny i pokoju (a także ewentualnego spotkania z Putinem) mógł się jednak w tej rozmowie pojawić.
Bez wątpienia wojna w Ukrainie stanowiła ważny kontekst podróży Franciszka na Węgry (28–30 kwietnia), choć trudno się nie dziwić, że na miejsce wygłoszenia apelu o pokój i okazania solidarności z uchodźcami papież wybrał akurat Budapeszt (w którym był całkiem niedawno, we wrześniu 2021 r.), a nie np. Warszawę, o samym Kijowie już nie wspominając.
Szkoda też, że Franciszek nie zdecydował się na nazwanie po imieniu rosyjskiej napaści na Ukrainę i zbrodni popełnianych tam przez Rosjan. Zamiast tego mówił o „solistach wojny” i „podburzaniu do agresji (kogo i przez kogo? – tego nie powiedział) zamiast rozwiązywania problemów”, a mając na myśli zjednoczoną (i solidaryzującą się z walczącą Ukrainą) Europę, pytał: „Gdzie są twórcze wysiłki na rzecz pokoju?”.
Taka narracja musiała, jak sądzę, podobać się premierowi Viktorowi Orbánowi, opowiadającemu się za jak najszybszym – i bezwarunkowym! – zakończeniem wojny, co oznaczałoby de facto usankcjonowanie okupacji części Ukrainy przez Rosję. Co ciekawe, przywódca ten niedawno oświadczył, że „jedynymi podmiotami, mówiącymi o pokoju, a nie o wojnie w kontekście konfliktu na Ukrainie, są Ojciec Święty i Węgry”.