Ta książka zachęca do łatwych uogólnień. oto dwa bieguny literatury polskiej: strona Miłosza i strona Gombrowicza. Takie arbitralne opozycje nie obiecują co prawda zbyt głębokich odkryć, ale pozwalają dostrzec znaczące napięcia, wyraziste odcienie, które nasycają kolorem wyblakły już obraz literatury polskiej XX w. A jednak tytułowe „konfrontacje” nie są tak oczywiste i przejrzyste. Po części wynika to z odmiennych preferencji ideowych pisarzy, po części z różnicy temperamentów, a wreszcie z okoliczności środowiskowo-taktycznych, które – jak ujął to Gombrowicz w liście do Miłosza – nakazywały, by „dbać o to, żeby nasze stosunki były jak trzeba, bo niejednemu z tych osłów marzy się, że Tobą mnie oko wykłują czy na odwrót” (s. 111).
W celnej przedmowie do tomu Michał Szymański kreśli historię znajomości, a potem przyjaźni Gombrowicza z Miłoszem. Widywali się jeszcze przed wojną na ulicach Warszawy, ale krążyli po różnych orbitach i nic nie wskazuje na to, by coś ich wtedy do siebie przyciągało.
Dopiero katastrofa wojenna i emigracja sprawiły, że trochę z przypadku, któremu pomógł Jerzy Giedroyc, spotkali się w 1951 r. na łamach paryskiej „Kultury”, krzyżując szpady w walce o dobre imię poezji i poetów.
Słynny pamflet Gombrowicza Przeciw poetom pozornie był krotochwilą, która miała wykazać, że „nikt prawie nie lubi wierszy i że świat poezji wierszowanej jest światem fikcyjnym oraz sfałszowanym” (wyróżnienie W.G.; s. 17). Właściwie tylko Miłosz dostrzegł w nim coś więcej niż Gałkiewiczowe „nie zachwyca”. Już w pierwszej polemice przyznał Gombrowiczowi częściową rację, bo intuicyjnie wyczuwał, że u podłoża prowokacji stoją wcale poważne racje, które każą pisarzowi pozbywać się wszelkich protez znieczulających na doznanie rzeczywistości in crudo. Dlatego atak na poetycką egzaltację w równym stopniu wymierzony w westchnienia do róż, co w uwielbienie semaforów słusznie odczytywał Miłosz jako wezwanie do artystycznej niepodległości i wierności niepowtarzalnemu, konkretnemu odczuwaniu świata. W tej wymianie myśli zarysował się najważniejszy rys pokrewieństwa między pisarzami – wyzwalająca wielkopańskość, która nakazywała pozbywać się wszelkich „chomąt” (określenie Gombrowicza), narzucanych przez panujące mody, zbiorowościi dominujące ideologie.
Dlaczego mimo oczywistych różnic (liryczny poeta o wrażliwości religijnej – kontra szyderczy analityk „kościoła międzyludzkiego”) zbliżyli się do siebie i łaknęli wzajemnych kontaktów? Zwięźle wyraził to w 1995 r. Miłosz: „Gombrowicz-raróg i Miłosz napiętnowany skazani byli na swoje towarzystwo i swój dialog, właśnie jak ten dialog z 1951 r., w którym okazało się, że tylko my dwaj możemy się porozumieć. Zbyt cenny więc to był sojusznik, żeby go antagonizować. On jeden dostrzegł we mnie człowieka odartego, nagiego, co, zwłaszcza po zgodnym potępieniu przez emigrację mego Zniewolonego umysłu, stanowiło nie lada pomoc. Wygląda na to, że we mnie widział już spełnienie się jego idei, »żeby wydobyć człowieka polskiego z wszystkich rzeczywistości wtórnych«” (s. 247). Dodatkowo warto wspomnieć, że znajdowali w sobie sojuszników zarówno w rebelii przeciw „formie polskiej”, jak i przeintelektualizowanej i wydelikaconej kulturze Zachodu.