Niezwykle lakoniczny jest komunikat Nuncjatury Apostolskiej w Polsce, dotyczący kard. Stanisława Dziwisza, publicznie oskarżanego o tuszowanie przestępstw pedofilii i nadużyć seksualnych wobec nieletnich w Kościele w czasie, gdy był metropolitą krakowskim (tj. w latach 2005–2016). To zaledwie dwa zdania, w tym jedno naprawdę istotne: „Analiza zebranej dokumentacji pozwoliła ocenić te [jego] działania (…) jako prawidłowe i w związku z tym Stolica Apostolska postanowiła dalej nie procedować”. Jakiekolwiek uzasadnienie powyższej oceny uznano za zbędne. Zgodnie zresztą ze starą formułą: Roma locuta, causa finita.
Warto zwrócić uwagę na pierwsze zdanie komunikatu zawierające dookreślenie, że przedmiotem postępowania były „niektóre przypadki związane z działaniami kard. Dziwisza”. Zdumiewa, że nie użyto tutaj słów takich jak „pedofilia” (nie ma też „tuszowania”, „zaniedbań” etc.). Poza tym, nie wiadomo, jakie „przypadki” wzięto pod uwagę. Czy znalazła się wśród nich np. głośna w ostatnich latach sprawa proboszcza z Międzybrodzia Bialskiego w diecezji bielsko-żywieckiej?
Nie jestem prawnikiem i nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy tak sformułowany komunikat nie będzie już odtąd służył za „dowód niewinności” w każdej sprawie – również w tych „przypadkach”, którymi nie zajmowała się komisja powołana przez papieża Franciszka.
Odłóżmy jednak na bok wszelkie podejrzenia, przyjmując, że watykańskie śledztwo było przeprowadzone rzetelnie (dawniej nie miałbym co do tego wątpliwości). Oznaczałoby to, iż w świetle prawa kanonicznego kardynałowi nie można dziś niczego zarzucić i nie grożą mu żadne kary kościelne. Bo – jak pisze Marcin Przeciszewski, powołując się na analizę prawną, dokonaną przez związanego z Ordo Iuris dra Michała Skwarzyńskiego z KUL-u – przed 2019 r. „metropolita krakowski nie miał obowiązku zawiadomienia Stolicy Apostolskiej o zaniechaniach biskupa z innej diecezji, wchodzącej w skład jego metropolii”. I dalej: „Mógł, co najwyżej, poprosić [tego] biskupa o interwencję w sprawie [podlegającego mu] księdza”.
Można by zapytać, czy rzeczywiście o to poprosił. I czy wykorzystał inne środki perswazji wobec biskupa Rakoczego – swego kolegi z roku, a potem bliskiego współpracownika w Watykanie?
Kardynał nie miał obowiązku… To jednak wstrząsająca konstatacja w odniesieniu do przedstawiciela instytucji tak często i chętnie odwołującej się do powinności moralnej, do sumienia, do serca.