Sacramento i Nowy Jork dzieli ponad 4 tys. km. Ta spora odległość nie przeszkodziła jednak pochodzącej ze stolicy Kalifornii Grecie Gerwig przeobrazić się w filmową ikonę miasta, które nigdy nie śpi. Ikonę wolności, a przede wszystkim „rozklekotanej wolności słowa” (samodzielnie wypracowany tytuł królowej amerykańskiego mumblecore zobowiązuje). Choć wielu krytyków dopatrywało się podobieństw między Gerwig a Diane Keaton z Annie Hall, słynna Frances Ha nie zadowoliła się etykietą „Woody’ego Allena w spódnicy” i wybiła się na niepodległość. Jak podkreśla wpatrzona w Gerwig młodziutka bohaterka filmu Mistress America Noaha Baumbacha, Greta stała się – dosłownie i w przenośni – ucieleśnieniem „nowego Nowego Jorku”.
O ile Nowy Jork reżysera kultowego Manhattanu zachwyca swoją majestatycznością, o tyle we wspomnianej już Frances Ha ta sama czarno-biała metropolia uosabia w swoim rozgorączkowaniu i poszatkowaniu naturę tytułowej protagonistki.
„I’m not messy, I’m busy” – powtarza z uporem figlarna Frances. Trzeba przyznać, że trudno chwilami połapać się w życiowych wyborach młodej kobiety marzącej o karierze tancerki. Wewnętrznej stabilizacji nie pomagają jej utrzymać liczne kłopoty mieszkaniowe: bohaterka wędruje z mieszkania do mieszkania, odwiedzając przy tym różne nowojorskie dzielnice (Williamsburg, Chinatown, Greenwich Village).
Dwudziestosiedmioletnia Frances poszukuje siebie w mieście, które wydaje się trwać w nieustającym trybie przebudowy. Ta sama przestrzeń potrafi zaprosić bohaterkę do euforycznego maratonu rodem z nowofalowego bądź neobarokowego francuskiego filmu (jawne nawiązania do Amatorskiego gangu, Do utraty tchu czy Złej krwi), jak i wycieńczającego biegu z przeszkodami, z którego trudno jest wyjść w jednym kawałku egzystencjalnie i ekonomicznie – życie w Nowym Jorku nie należy bowiem do najtańszych ani najprostszych. I choć na każdej uliczce można czuć się jak na planie filmowym, nikt nie chce zostać w tym „centrum wszechświata” bezdomnym.
Baumbach pragnął, aby Frances Ha tętniła świeżością i autentycznością, jawiła się widowni jako dzieło niemalże debiutanckie, surowe i nieokrzesane. Ale bardziej niż o „pierwszych razach” film ten jest opowieścią o tym, że zawsze możemy zacząć od początku. Biec, potykać się, wstawać i biec dalej. Choć Frances ostatecznie staje się realistką, nie zapomina o tym, że warto czasem żądać niemożliwego. Jak wyznała w wywiadzie sama Gerwig: „Godard powiedział kiedyś, że do zrobienia filmu potrzebna jest dziewczyna i broń. Dziewczyną już byłam wielokrotnie, teraz chcę mieć w ręku broń”. Nie od dziś wiadomo, że „kto nie strzela, ten nie trafia”. Czy może być lepsza sceneria do tej „egzystencjalnej wymiany ognia” niż sam Nowy Jork?