Odeszła?… Rozwiane wiatrem dalekie ręce, palce, paznokcie, koniec, powietrze… Koniec? Elżbieta wierzyła w duchowość przenoszoną drogą kultury międzyludzkiej. A także w bezinteresowność jako źródło i fundament humanizmu. Nieskończoność się o nią upomniała, Jej dzieło pozostało w horyzoncie ludzkiej historii.
Była skromna? Raczej zbyt dumna, aby się pojawiać w „nie swoim towarzystwie”. Unikała targowiska próżności, orderów, blichtru jubileuszów. Drugą stroną powagi, pracowitości, samodyscypliny był Jej wyrafinowany humor: „Kto się spóźnia, nie myśli precyzyjnie; kto przychodzi punktualnie, sam jest sobie winien”. Ceniła rozumność, ale wiedziała, że człowiek nie jest zdolny zapanować nad irracjonalnymi czynnikami swojego życia, nad przypadkiem i fortuną. Uważała, że dogłębna racjonalizacja życia nie jest możliwa, a nawet ma w sobie coś utopijnego i zarozumiałego. Na użytek codzienny sformułowała aforystyczne zalecenie: „Życie niepoddane obserwacji nie zasługuje na przeżycie”.
Niedługo przed zniknięciem pisała do mnie: wróciłam ze szpitala, sama nie rodziłam, ale może się na nowo narodziłam… Tak, właśnie tak! Droga Elżbieto, oby w Nad-Istnieniu towarzyszył Tobie mistrz narodzin. A wtedy odrodzi się cały świat. Powiem Tobie to, co powiedziałaś mnie: vale et mihi faveas. Przesyłam dobrych życzeń wieczny kwiat.