fbpx
Kadr z filmu „Serce psa" fot. Gutek Film
Kadr z filmu „Serce psa" fot. Gutek Film
Diana Dąbrowska wrzesień 2024

Epitafium dla terierki

„Serce psa” (2015) to niezwykle osobisty esej filmowy, w którym Laurie Anderson mierzy się z traumą po stracie najbliższych, w tym ukochanej terierki Lolabelle Lolabelle była dla Laurie niczym córka.

Artykuł z numeru

Czy zwierzęta domowe są z nami szczęśliwe?

Serce psa rozpoczyna się zresztą animowaną sekwencją, w której narratorka filmu (a zarazem reżyserka) rodzi ukochane zwierzę. Autorka bardzo szybko dodaje, że w tej surrealistycznej wizji sama poprosiła lekarzy, aby zaszyli w jej brzuchu – niezadowoloną zbytnio z tego faktu – sunię. Jaka była Lolabelle? Według swojej właścicielki mądra i empatyczna. Miała wyraźnie zarysowaną osobowość. Uwielbiała szybko jeździć autem i podziwiała ludzi za to, że wynaleźli samochody. W ogóle kochała ludzi i z zamiłowaniem zasłuchiwała się w ich konwersacjach. Suczka przez dłuższy czas chodziła nawet na lekcje pianina i malowania. Ale nie dlatego, że jej opiekunka – jak na artystkę intelektualistkę z nowojorskiej bohemy (taką rodem z filmów Woody’ego Allena czy Noaha Baumbacha) przystało – szukała dla niej coraz to bardziej ekscentrycznych zajęć. W pewnym momencie Lolabelle mocno podupadła na zdrowiu, straciła wzrok, a Anderson wierzyła, że to nie musi oznaczać dla jej podopiecznej końca „współodczuwania świata”. Paleta możliwości komunikacyjnych terierki z wiekiem tylko się rozwijała, co pozwalało jej odzyskać utraconą przez chorobę żywotność. Kluczem do serca eseju filmowego Anderson – wzorem ukochanego przez nią obrazu Francisca Goi Pies – jest właśnie Lolabelle. Za sprawą tej niewielkiej gabarytowo postaci Laurie może opowiedzieć o wszystkim, co dla niej najważniejsze.

Serce psa zlepione jest ze skrawków różnego rodzaju obrazów o bardzo niejednorodnej fakturze estetycznej.

Mamy tu do czynienia z animacją rysunkową, fotografią, rejestracją dokumentalną pochodzącą z kamer przemysłowych, home videos, found footage… Nie brakuje również ujęć, w których twórczyni próbuje wejść „do głowy” swojej terierki i przedstawić jej punkt widzenia świata. Reżyserka pragnie oswoić „chaos rzeczywistości”, ale nie chce jednocześnie upraszczać czegoś, co ze swojej natury jest tak naprawdę wielowymiarowe, często niepojęte. Bo film Anderson to nie tylko świadectwo wewnętrznego świata wrażliwej artystki, lecz także opowieść o sposobach tworzenia historii, mówienia o sobie i innych. Jak stwierdziła sama autorka: „Pamięć potrafi zawodzić, po latach opowiadamy coś w zupełnie inny sposób, wypełniamy luki za sprawą wyobraźni. Wszyscy nieustannie tworzymy jakieś narracje, bo staramy się nadać sens rzeczywistości, która tak naprawdę jest sumą przypadków, enigmą”.

Zanurzona w buddyzmie Anderson wyobraża sobie, jak mogłoby wyglądać życie po życiu bliskiej jej Lolabelle. W Tybetańskiej księdze życia i umierania mowa o bardo, stanie pośrednim między śmiercią a kolejnymi narodzinami. Na całość bardo składa się sześć różnych odsłon, a w części z nich odnajdziemy proces „umiejscawiania się” – człowieka lub zwierzęcia – w łonie przyszłej matki. O ile reżyserka nie kryje się z tym, że chciałaby stać się nawet w następnym wcieleniu terierki właśnie tą matką, o tyle ostatecznie cieszy się z tego, co przeżyła ze swoją psinką na ziemskim padole. Żyjemy przeszłością, zmieniając w naszych wyobrażeniach jej kształt. Pędzimy za przyszłością, nieustannie wypatrując czegoś nieokreślonego. Dlatego też na końcu filmu Anderson umieściła utwór swojego zmarłego męża Lou Reeda, Turning Time Around, który jest rodzajem hymnu na cześć tego, co mamy, i czym powinniśmy się cieszyć „tu i teraz”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się