Dla mojej Żony
„Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości.
To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach
nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje. Nie ma swoich emblematów ani symboli,
nie prowadzi do zbrodni ani zazdrości. Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem
zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest »ja«”
Olga Tokarczuk, Czuły narrator. Przemowa noblowska
„Jakaś litość dla nas, ludzi, jakaś czułość
I po prostu dobroć, droga Ygrek Zet”
Czesław Miłosz, Elegia dla Ygrek Zet
W październiku roku 1969, jak wiele już razy wcześniej o tej właśnie porze roku, Czesław Miłosz poczuł przypływ twórczych sił, które niegdyś kazały mu nawet nazwać październik czasem poezji, czyli „zupełnego odważenia się / Na zaczynanie życia w każdej sekundzie na nowo” (Traktat poetycki). Kalifornijską jesienią zatem, kiedy też z wolna dobiegała kresu szósta dekada jego życia, ciągle krzepki, choć jednocześnie coraz częściej zmagający się w myślach ze starością, przeglądający się w oczach młodych, którzy otaczali go na uniwersyteckim kampusie, poeta zapisał jeden ze swych najpiękniejszych wierszy. Nosi on tytuł O aniołach:
„Odjęto wam szaty białe,
Skrzydła i nawet istnienie,
Ja jednak wierzę wam,
Wysłańcy.
Tam gdzie na lewą stronę odwrócony świat,
Ciężka tkanina haftowana w gwiazdy i zwierzęta,
Spacerujecie, oglądając prawdomówne ściegi.
Krótki wasz postój tutaj,
Chyba o czasie jutrzennym, jeżeli niebo jest czyste,
W melodii powtarzanej przez ptaka
Albo w zapachu jabłek pod wieczór
Kiedy światło zaczaruje sady.
Mówią, że ktoś was wymyślił,
Ale nie przekonuje mnie to.
Bo ludzie wymyślili także samych siebie
Głos – ten jest chyba dowodem,
Bo przynależy do istot niewątpliwie jasnych
Lekkich, skrzydlatych (dlaczegóż by nie),
Przepasanych błyskawicą
Słyszałem ten głos nieraz we śnie
I, co dziwniejsze, rozumiałem mniej więcej
Nakaz albo wezwanie w nadziemskim języku:
zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz”
W grudniu tego samego roku, można rzec: w perspektywie Wigilii, utwór został opublikowany przez paryską „Kulturę”. Gdy do redakcji w Maisons-Laffitte dotarły z drukarni paczki z egzemplarzami pisma, jeden z nich zabrał do pokoiku na piętrze Józef Czapski. Przeczytał wiersz, a potem podkreślił ostatnie słowa: „zrób co możesz”. I wyrwał kartkę, chcąc o słowach tych nie zapomnieć.
Trzymałem w rękach tę kartkę pół stulecia później. Najchętniej może bym ją wykradł z archiwum, zamiast tego sfotografowałem, wydrukowałem, oprawiłem. Dziś jej reprodukcja wisi przy moim łóżku. Codziennie rano, gdy nieprzytomny wyciągam rękę w stronę leżącego na nakastliku, rozwrzeszczanego telefonu komórkowego – chcąc nie chcąc – przypominam sobie to wezwanie.