Dominika Kozłowska: Czy dzisiejsze formy duchowości, inspirowane tradycją Zachodu, Wschodu i osiągnięciami współczesnych nauk, mają jakieś wspólne cechy?
ks. Jacek Prusak: Na gruncie psychologii znajdziemy ich najwięcej w tzw. psychologii pozytywnej, nowej i dynamiczniej rozwijającej się gałęzi psychologii akademickiej. Psychologia pozytywna uważa, że istnieje sześć cnót zwanych cnotami wyższego rzędu: mądrość, odwaga, człowieczeństwo, sprawiedliwość, umiarkowanie, transcendencja, a każda z nich połączona jest z zaletami charakteru. Regularne praktykowanie cnót pozwala kształtować charakter.
Czy między medytacją lub modlitwą również odnajdujemy podobieństwa?
W psychologii podkreśla się, że są one treningiem umysłu. Psychologia pozytywna zwraca uwagę na to, że mamy najczęściej dwa błędne wyobrażenia dotyczące funkcjonowania naszego umysłu, zwłaszcza w sferze emocjonalnej: pierwsze polega na wierze, że nie można nic zrobić (tacy się urodziliśmy), drugie na przekonaniu, że sama wola i intencja wystarczą (trzeba naprawdę bardzo chcieć, a jeśli to nie działa, to znaczy, że nie chcieliśmy wystarczająco mocno). Pomiędzy takim fatalizmem a perfekcjonizmem istnieje „trzecia droga”: tym, co się najbardziej liczy, jest regularny trening w kultywowaniu pozytywnych odczuć emocjonalnych, wspieraniu ich i wzmacnianiu, kiedy się przydarzają.
Czy negatywne myśli i odczucia również poddajemy treningowi?
W tym jesteśmy prawdziwymi ekspertami! Ze względu na to, co psycholodzy określają jako inklinację negatywną (negativity bias), zadręczamy się negatywnymi myślami i emocjami (smutek, uraza, pesymizm), odbywamy więc trening umysłu, ale w zakresie negatywnym. W ten sposób, nie będąc tego świadomymi, wzmacniamy ścieżki neuronowe smutku, urazy, pesymizmu i przygotowujemy je, by włączały się coraz szybciej, systematyczniej i bardziej autorytarnie w obliczu każdego wydarzenia w naszym życiu. Jak mawiał John Milton, parafrazując Marka Aureliusza, „Umysł jest dla siebie siedzibą, może sam w sobie przemienić piekło w niebiosa, a niebiosa w piekło”.
Pozostawieni sam na sam ze sobą zmagamy się najpierw z niechcianymi myślami.
Być może bardziej niż kiedyś nasz umysł potrzebuje detoksu, bo staliśmy się „wirtuozami rozproszeń”. Okazuje się, że pozostawieni sami ze sobą, nie czujemy się komfortowo. Większość naszych myśli dotyczy przeszłości lub przyszłości, zwiększania przyjemności i zmniejszania bólu. W „Science” ukazały się na ten temat ciekawe badania przeprowadzone przez Timothy’ego Wilsona z uniwersytetu w Virginii i jego współpracowników z Uniwersytetu Harvarda, które pokazały, że większość z nas tak bardzo boi się swoich myśli i emocji, że woli narazić się na fizyczny ból niż na bezpośrednie przebywanie z własnymi przeżyciami. W eksperymentach, o których mówię, udział wzięli ochotnicy w wielu od 18 do 77 lat. Mieli pozostać ze swoimi myślami na niedługi czas – od 6 do 15 min, bez telefonu komórkowego, gazet ani innych rzeczy, na których mogliby skoncentrować uwagę, a więc w tym przypadku się rozpraszać. Wyniki pokazały, że niezależnie od wieku badani nie czerpali z tego czasu przyjemności, a nawet oceniali go jako nieznośny.