W młodości czuje się ograniczoną potrzebę nieszczęścia. Są tacy, którym zostaje ta niewłaściwość na zawsze: groźni ludzie, niszczący życie sobie i innym” – tak pisała Irena Krzywicka w Wichurze i trzcinach.
Cytat ten został wybrany jako reprezentatywny dla Krzywickiej w wydanym niedawno zbiorze Salve Femina (pod redakcją Magdaleny Gaładyk). Ta współczesna książka niesie ze sobą prawdę, której większość z nas nie chce przyjąć – kobiety walczą z patriarchatem od setek lat, a dyskryminacja uporczywie trwa.
Przykre jest zatem, że Siksa czy propagatorki „myśli menstruacyjnej”, jak pozwolicie, że nazwę działaczki próbujące odtabuizować tę fizjologiczną czynność, powszednią jak chleb dla ponad połowy ludzkości, muszą walczyć nadal.
W jeszcze większe rozczarowanie wpadamy, odkrywając, co o aborcji pisała Krzywicka już w dwudziestoleciu międzywojennym, narażając się na niechlubne przydomki tak samo jak żyjące 100 lat później kobiety, które dziś walczą o wolność decydowania o własnym ciele i życiu. Jednak jej działania na rzecz świadomego macierzyństwa zapoczątkowane wraz z mistrzem, przyjacielem, drugim po mężu partnerem Tadeuszem Boyem-Żeleńskim są obecnie zapomniane; tak zresztą jak jej debiutancka powieść Pierwsza krew – wichrzycielska opowieść o dojrzewaniu, która powinna trafić do kanonu szkolnych lektur. Nie pociesza fakt, że zamiast o seksualności częściej mówi się w dzisiejszej Polsce o zgubnej „seksualizacji”, chęć doznawania przyjemności i wolne związki wrzuca do worka z karteczką „patologia”, a niewierne kobiety – w przeciwieństwie do mężczyzn – zdają się mieć zarezerwowane osobne miejsce w piekle. Czytając Pierwszą krew, zaczyna się rozumieć, że współczesność jest przeszłością – a to najgorszy zarzut, jaki my sami, ludzie XXI w., możemy sobie postawić.
Nieszczęśliwie dla samej Krzywickiej częściej mówiono o jej życiu niż o twórczości. Ukuto wiele niepochlebnych haseł, jak np. takie, iż „zdobyła świat podboyem”. Ze wstępu Hanny Samson do Pierwszej krwi dowiadujemy się, że w Przewodniku po beletrystyce Czesława Lechickiego opisana jest jako druga po Boyu propagatorka „tzw. reformacji (czyt. deformacji) obyczajów”. Ta urodzona w 1899 r. w Jenisejsku na Syberii absolwentka polonistyki uchodziła nie za ozdobę salonów, co z jej urodą nie byłoby trudne, ale za równą mężczyznom dyskutantkę, partnerkę po piórze i myśli. Jednak jej śmiałe poglądy oraz działalność nie przysparzały jej wielbicieli. Swobodnie wypowiadała się na temat monogamii, która miałaby być według niej sprzeczna z naturą. W głowie jej się nie mieściło, że można mieć przez całe życie jednego tylko partnera seksualnego. Jej walka o dostęp do antykoncepcji i aborcji była przede wszystkim walką o istnienie kochanych i chcianych dzieci, które dopiero – jak podkreślała – miały szansę na bycie szczęśliwymi. Niejednokrotnie wskazywała na wagę emocjonalnego życia dzieci i nastolatków. Ślady tych przemyśleń znajdujemy w debiutanckiej Pierwszej krwi, ale i w wielu dziełach spisanych później, na czele z dziennikami. Te zaś dowodzą, że pierwsza powieść autorki przynajmniej w części jest autobiograficzna. W historiach przypisanych do bohaterki Jasi opisuje własne wspomnienia.