Twórczość Sośnickiego czytuję od wielu lat, mogę to dokładnie policzyć, bo pierwszą jego książką, którą przestudiowałam jako bardzo początkująca autorka, była wydana w 2002 r. Symetria. Miała premierę podczas przedostatniego Portu Legnica (potem festiwal przeniósł się do Wrocławia). Na zdjęciu, które znalazłam w albumie Bitwa o Legnicę (wydanym już po przeprowadzce, w 2004 r.), Sośnicki czyta razem z Marcinem Sendeckim. Stare czasy: dwa lata wcześniej przeżyłam w Legnicy swój debiut, pierwszy występ i wejście w bogaty, choć niełatwy świat współczesnej polskiej poezji.
Po Symetrii czytałam wiersze z wcześniejszego Marlewa (1994), najintymniejszej, najbardziej osobistej książki Sośnickiego, z ulubionymi wierszami, jak Zimą, na trzy godziny przed świtem:
Zimą, na trzy godziny przed świtem
nawołują się na przedmieściach
jak wilki, pociągi z nocą
opuszczoną do połowy masztu.
Okna domu naszego tak nisko,
otwarte okiennice i wiatr
lekko uderza o ścianę
skrzydłami z pogiętej blachy (…)”.
Nadal bardzo lubię ten opisany w Marlewie dom. Dom otoczony zdziczałym ogrodem, wilgotny, zalatujący pleśnią, trochę zagrzybiały, ogrzewany piecem i ciepłem ludzkich ciał. Z chęcią schowałabym się w nim i przeczekała do jakiejś wiosny. Dźwięk pociągu „z nocą / opuszczoną do połowy masztu” był i nadal jest swojski, swojsko smutny. Wracam do dawnego smutku i znajduję w nim ukojenie.
Pisano o Sośnickim, że z biegiem czasu jego wiersze stają się coraz bardziej abstrakcyjne, mniej osobiste, a bardziej filozoficzne. To zależy od tego, jak definiujemy to, co osobiste, bo przecież także myśl bywa wyrazem jakiejś udręki czy obsesji, nigdy nie jest wyzuta z emocji, nigdy odcieleśniona.
Jeszcze lepsi to wiersz z pozoru oschły i ironiczny. Ale lodowaty, prosty język relacjonuje sytuację pełną napięcia i podskórnej agresji. Oto pojawia się ktoś – obcy, inny. Gość z tak daleka, że tylko baśniowe „za siedmioma górami” właściwie oddaje dystans. Nie jest to dystans geograficzny, chodzi właśnie o inność, to jedyne, czego dowiadujemy się o „innych stronach”. Ambiwalencja wobec gościa – owszem, przyjmiemy cię, ale tylko na naszych warunkach, tylko jeśli przejdziesz błyskawiczny kurs naszego języka i opowiesz o sobie „naszymi słowami” – przywodzi na myśl derridiańskie pojęcie hostipitality, łączące w sobie gościnność (hospitality) i wrogość (hostility). Pojęcie gościnności zakłada przecież, iż jesteśmy u siebie, że posiadamy ten kawałek Ziemi – inaczej niż ten, który przeszedł („przepłynął / a nawet przeskoczył”) takie czy inne zasieki. Przybysz, nie mając do niczego prawa, pozostaje skazany na naszą gościnność. Jeśli jest obcy, to właśnie dlatego iż my czujemy się tak bardzo u siebie. To nasze poczucie bycia w prawie czyni z gościa innego.