Najczęściej wybieram teksty, których odpowiedniki nie istnieją w literaturze ukraińskiej, albo takie, których przekład wydaje się wyzwaniem – jest na tyle trudny, że po każdym udanym tłumaczeniu jestem dumna z siebie, iż to się udało! Dotyczy to przede wszystkim poezji, zwłaszcza rymowanej, klasycznej. Pamiętam, jak borykałam się z emigracyjnymi wierszami Kazimierza Wierzyńskiego – zdarzało się, że kilka dni chodziłam z jedną zwrotką, kombinując, jakich słów użyć i jak je ułożyć, żeby nic nie zatracić i wszystko przekazać – barokowość myśli, detale i możliwości języka. Wybrałam te wiersze dla trudnej radości odnajdywania odpowiedniej formy poetyckiej. Właśnie przez to lubię tłumaczyć poezję – im prościej wiersz wygląda, tym trudniejszy okazuje się do przełożenia. Nie udało mi się np. dosłownie przełożyć wersów: „Polska leży nad Wisłą / Nikt nie jest samotną wyspą” (po ukraińsku nie da się tego powiedzieć tak krótko). W przekładzie zawsze coś się traci, ale w innych miejscach wzbogaca. Nie warto zaczynać tłumaczenia bez zrozumienia, na czym polega styl autora, jego specyficzna maniera. Nie da się tłumaczyć tekstów Wisławy Szymborskiej bez wiedzy o lekkim humorze sytuacyjnym czy Bohdana Zadury, nie biorąc pod uwagę jego ironii i gier językowych. Są też pozycje, które tłumaczę z powodu braku podobnych u nas. Reportaż Toast za przodków Wojciecha Góreckiego albo popularnonaukową eseistykę Stanisława Lema Tajemnica chińskiego pokoju przełożyłam, bo po prostu chciałam to przeczytać w swoim rodzinnym języku, brakowało literatury tego typu na ukraińskim rynku. Wiedziałam, że mogę ją udostępnić czytelnikom właśnie w taki sposób.
*
Na pierwszych warsztatach translatorskich w Warszawie, w których uczestniczyłam, prowadzący Adam Pomorski zwrócił uwagę, że używam dużo bardzo rzadkich dla współczesnej polszczyzny słów. „Skąd znasz tak piękną staropolszczyznę?” – zapytał Adam. Musiałam przyznać się, że kiedy robiłam doktorat z ukraińskiego baroku XVII– XVIII w., czytałam także literaturę polską tego okresu: Potockiego, Morsztyna, Zimorowicza. A od tego czasu język bardzo się zmienił! Można powiedzieć, że jestem oswojona z polską literaturą barokową, ale szczęśliwie ominął mnie XIX w., cały romantyzm itd. Nim zabrałam się za współczesnych autorów, wzięłam się do tłumaczenia niepodobnych do siebie poetów: Leśmiana, Gałczyńskiego, Wierzyńskiego, przełożyłam kilka esejów Iłłakowiczówny i Nałkowskiej.
Od moich pierwszych przyjazdów do Polski w roku 1997 (wtedy przyjeżdżałam jako pisarka, nie tłumaczka) poznałam wielu pisarzy, z niektórymi łączą mnie lata przyjaźni, wspólnych projektów i przekładów. Bardzo wiele zawdzięczam Bohdanowi Zadurze, który przetłumaczył większość moich wierszy i opowiadań (ukazywały się jako książki i na łamach czasopism). Dzięki Bohdanowi i różnym spotkaniom pisarskim poznałam wielu poetów – Piotra Sommera, Leszka Engelkinga, Darka Foksa, Jacka Podsiadłę, Tomasza Różyckiego, Adama Wiedemanna, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Jacka Gutorowa, Jacka Dehnela, Marzannę Kielar, Julię Fiedorczuk, Barbarę Klicką i wielu innych. Na różne okazje przełożyłam po kilka wierszy tych poetów i poetek – myślę, że gdyby zebrać to wszystko razem, wyszłaby z tego dość gruba antologia. Te spotkania działają w dwie strony – od lat znam się z Anetą Kamińską, która tłumaczy moje teksty, dzięki Kindze Dunin poznałam środowisko „Wysokich Obcasów” i „Ośki”. W 2005 r. w Willi Decjusza przez parę miesięcy kreatywnie spędzałyśmy czas z Dorotą Masłowską – miałam nawet plan przełożenia Pawia królowej, okazało się jednak, że nie rapowy kostium tekstu stanowi problem, lecz znaki i symbole popkultury, których nie można przełożyć na kontekst ukraiński.