Franz Kafka wyobrażał to sobie mniej więcej tak: „Stoi przed Prawem odźwierny, przychodzi do niego człowiek i prosi o wpuszczenie. Odźwierny odpowiada, że nie może go chwilowo wpuścić. A później? Później się zobaczy, chwilowo nie można. Petent decyduje się czekać. Czeka miesiąc, rok, dwa, trzy, usiłuje to przebłagać odźwiernego, to przekupić go podarkami, na próżno. Lata płyną, wpatruje się nieustannie w odźwiernego, przeklina swój los. Starzeje się, bolą go oczy, nie wie, czy świat ogarnęły ciemności, czy po prostu nie dopisuje mu wzrok. Widzi jednak za bramą Prawa jarzące się ciągle światło. O krok od śmierci i prawie głuchy, daje znak odźwiernemu, by się zbliżył, nie jest już w stanie podnieść się o własnych siłach. Ułożył sobie dawno ważne pytanie, chce je koniecznie zadać. »Jesteś nienasycony« – zrzędzi odźwierny, ale podchodzi, przykłada ucho do jego ust i słyszy szept: »Wszyscy starają się dotrzeć do Prawa, więc jak to jest, że przez tyle lat ja jeden tylko błagałem o wpuszczenie?«. Odźwierny ryczy w odpowiedzi: »Nikt inny nie mógł być tutaj wpuszczony, bramę zrobiono wyłącznie dla ciebie. Zamknę ją, ledwie umrzesz«”[1].
Czym jest ta brama, przed którą stoimy przez całe życie i której nie potrafimy (przynajmniej większość z nas) przekroczyć? Czy czekamy wciąż przed nią nienasyceni, jak bohater cytowanej przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego przypowieści Kafki? A może zapomnieliśmy dawno o jej istnieniu oraz o tlącym się za nią niewyraźnie świetle i daliśmy nura w mrok? „Noc” w tytule opus magnum polskiego pisarza: czy to tylko część doby, która sprzyja pisaniu? Czy może coś więcej? Na przykład: pełen mroku wiek XX? Albo i całe nasze, naraz przyziemne i podziemne życie?
Jakkolwiek odpowiemy na te pytania, jedno nie budzi we mnie wątpliwości: Dziennik pisany nocą jest „dziełem epokowym”. Cechuje go, jak celnie zauważył Jacek Hajduk, „bezbłędny, klarowny styl, nowatorska, a zarazem intuicyjna kompozycja i »przezroczystość« opisu. I podejście”[2]. Podejście, które sprawia, że – zgodnie z zamysłem twórcy – naszym oczom ukazuje się odmalowana z rozmachem, wyrazistymi pociągnięciami pędzla epoka. Autor nie narzuca się czytelnikowi. Jego autoportret zdaje się skromny, umieszczony w nieeksponowanym miejscu, gdzieś w rogu obrazu. Dopiero wielokrotnie powracając do tekstu, przekonujemy się, jak bardzo dotyka i przejmuje autora wszystko, o czym pisze.
***
Wielu namawiało Herlinga-Grudzińskiego do stworzenia kolejnej wielkiej powieści – czegoś, co „przebiłoby” jego znakomity przecież Inny świat. Dlaczego pisarz nigdy nie zdecydował się na ten krok, zadowalając się formułą dziennika? Wybór taki nie był, jak mi się zdaje, fanaberią.