Khadija jest zaskoczona. Też bym była, gdyby ktoś obcy zjawił się w moim mieszkaniu bez zapowiedzi. Pokój z piętrowymi łóżkami w białostockiej noclegowni nieopodal dworca pachnie domem. To zapach wyboru – smażonej ryby, którą przygotowuje uzbrojona w widelec Khadija na elektrycznej kuchence z dwoma palnikami. Po tygodniach spędzonych w drodze może w końcu sama zadecydować o tym, co i kiedy jedzą jej dzieci.
Próbujemy wyjaśnić, kim jesteśmy. Khadija rozkłada ręce. Jej mąż Rassoul nie zwraca na nas uwagi. Nie dogadamy się. Małżeństwo posługuje się językiem sorani – kurdyjskim dialektem. Nie wiemy nawet, jak ich przywitać. Anna Maria Biniecka, dokumentalistka, która śledzi losy osób na granicy od początku kryzysu humanitarnego, dzwoni po tłumacza.
Odsłuchuję nagranie z początku tego spotkania: skwierczenie ryby na patelni i głos sześcioletniej Yary, która najpierw też podchodzi do nas z dystansem. „Salam! Salam! Bashit?” Teraz już wiemy, jak zaczynać rozmowy. Khadija prosi, aby nie robić jej zdjęć, ani nie rejestrować rozmowy. Wyłączam nagrywanie, chowam sprzęt. W pamięci zostają mi odgłosy łapanego z trudem powietrza, które dochodzą z łóżek. Leżą na nich niepełnosprawni synowie Khadiji. Do tego prawie niewyczuwalny smak posolonych kawałków pomarańczy, którymi częstuje nas kobieta (podobno tak właśnie się je podaje). A w notatniku kilka kluczowych słów, na podstawie których rekonstruuję tę historię.
Sześć dni – tyle czasu Khadija spędziła w szpitalu. „Bardzo zły stan psychiczny” widnieje w moich notatkach. To przez rozłąkę. Rassoul trafił wtedy do police station – tak tłumacz określa placówkę Straży Granicznej.
Synowie Khadijy i Rassoula urodzili się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Lekarze w Iraku nie potrafili im pomóc. Para konsultowała się również ze specjalistami w Iranie. Wciąż odsyłano ją z kwitkiem.
– Almanya, Almanya – wyjazd do Niemiec miał być rozwiązaniem. Tam dzieci otrzymałyby odpowiednią opiekę. Dlatego wyjechaliśmy.
„Wszyscy wiedzą”
Wszyscy na Bliskim Wschodzie – i nie tylko – wiedzą o nowym szlaku migracyjnym przez Mińsk. Tak mówią Syryjczycy oraz Kurdowie z Iraku i Turcji, których spotykam w białostockiej noclegowni dla osób w kryzysie bezdomności prowadzonej przez fundację Dialog.
Wiele osób czerpie informacje z arabskojęzycznych forów internetowych i mediów społecznościowych. Wpisy nierzadko zawierają dezinformację o „łatwym spacerze po lesie”. Mimo, że polscy aktywiści odradzają w sieci przekraczanie granicy polsko-białoruskiej, wciąż wiele osób próbuje dostać się do Unii Europejskiej przez nasze pogranicze. Ten szlak migracyjny jest postrzegany jako znacznie bezpieczniejszy niż wielomiesięczna wędrówka przez Bałkany.
Polska Straż Graniczna na bieżąco informuje o próbach przekroczenia granicy. 2 listopada było ich 351.
A o ile osób chodzi? Tego nie wiemy. Imiona, wiek, płeć tych ludzi i ich historie docierają do nas wyłącznie dzięki relacjom aktywistów i organizacji międzyrządowych działających na granicy.