Przyszłam porozmawiać o sztuce życia.
To brzmi poważnie. Obawiam się, że po takiej rozmowie jeszcze bardziej mogę zwątpić w swój obraz jako osoby, która coś wie o sobie i świecie i może podjąć decyzję o tym, jak żyć. A jednak art of living wydaje mi się wciąż warta rozmowy, refleksji, nawet jeśli przyjdzie po niej chandra. Zwykle przecież i tak dopadają nas obawy, czy takie życie, jakie wybraliśmy, jest w ogóle warte przeżycia. Wyobrażamy sobie różne scenariusze: jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym podjęła inne decyzje? Choć ostatnio mniej we mnie przestrzeni na utrzymanie powagi tych pytań.
Co się zmieniło?
Chyba mam gorszy kontakt ze swoją wewnętrzną Anią z Zielonego Wzgórza, która – jak pamiętamy – była nieco egzaltowana i brała wszystko na serio. W liceum taka byłam i nieco później, kiedy jeszcze całymi dniami czytałam Dostojewskiego, a wieczorami oglądałam Siódmy kontynent i inne filmy Michaela Hanekego. A potem jakoś ta pojemność na powagę mi się wyczerpała. Na co dzień wybieram to, co potrafi mnie nie tylko wzruszyć, ale i rozśmieszyć.
Lubię płakać przez łzy.
Nie chodzi mi oczywiście o to, co niektórzy psychiatrzy nazywają paragelią – panicznym śmiechem obronnym w poważnych sytuacjach – czy nietrzymaniem afektu. Lubię po prostu ten stan, kiedy jestem zaryczana, zasmarkana i roześmiana jednocześnie.
Urok tego stanu polega chyba na dotykaniu dwóch sfer jednocześnie: przeżywania czegoś dotkliwie i zaznawania ulgi.
Jung pisał, że tylko paradoks zbliża nas do zrozumienia pełni życia. Myślę, że w przeżywaniu jednocześnie rozpaczy i rozbawienia można doznać takiej pełni. Jak wtedy kiedy udaje nam się utrzymać w ambiwalencji, w niepewności, również wobec tego, co czujemy, gdy akceptujemy to, że możemy czuć sprzeczne rzeczy naraz. Wydaje mi się, że absurd, dziwność i zaskoczenie są mi konieczne do życia.
Jesteś filozofką, zajmujesz się psychiatrią i psychoanalizą. A to są trzy dziedziny, które obiecują nam odpowiedzi na wielkie pytania. Niezłe filary.
To może zaczęłabym od najważniejszej dla mnie dziedziny, czyli filozofii, a dokładniej: od teorii podejmowania decyzji. Bo tak jak mówiłam wcześniej, najważniejsza w sztuce życia wydaje mi się umiejętność wyboru takiej egzystencji, żebym przed śmiercią mogła uznać, że wybrałam dobrze, że moje życie było warte przeżycia.
Ale najpierw trzeba się zastanowić, na ile w ogóle mogę wybierać. Pisze o tym ciekawie Laurie Ann Paul, amerykańska filozofka. Na przykład decyzję o (nie)posiadaniu dzieci porównuje do sytuacji, w której możliwy byłby wybór o staniu się wampirem. W świecie, w którym niemal wszyscy twoi znajomi byliby wampirami, a zatem z jednej strony zyskaliby nieśmiertelność i różne moce, z drugiej zaś – staliby się pijącymi krew potworami, nie byłoby chyba łatwo podjąć decyzji, czy chce się być jednym z nich.