Karol Kleczka: Kto tworzy dziś wiodące projekty futurologiczne?
Ustalmy wpierw, o czym właściwie mówimy. Co się kwalifikuje jako projekt futurologiczny? Wystąpienie na TED? Książka z opisem takiej przyszłości? Think tank z futurologią w statucie? Marzenia multimiliardera z megakorporacjami do wprowadzania tych marzeń w życie? Stustronicowa agenda corocznego zlotu polityków i celebrytów?
Myślę, że musimy tu dać podstawowe rozróżnienie między po prostu wizjami przyszłości a programami realizacji postulatów, których celem jest doprowadzenie do – przynajmniej częściowego – ziszczenia danego wariantu przyszłości. I dookreślić, że chodzi o przyszłość globalną, całej ludzkości, a nie przyszłość optymalną z punktu widzenia danego kraju czy biznesu.
W skrócie: wizje od programów odróżnia niekonieczność uwzględnienia w wizjach racjonalnych związków przyczynowo-skutkowych.
Zacznijmy zatem od wizji. Kiedyś myślenie o przyszłości było zdominowane przez religię, obrazy apokalipsy. A jak jest obecnie z naszą wyobraźnią futurologiczną?
Tak naprawdę o myśleniu o przyszłości w dzisiejszym sensie można mówić od popularyzacji idei Oświecenia. Przez długi czas przyszłość nie była sekularna. W ogóle nie postrzegano jej w kategoriach sprawstwa, wyborów, przyczyn i skutków. Po prostu wyobraźnia ludzka pracowała na engine, silniku mitu (zazwyczaj mitu kołowego) albo, później, teologicznej celowości (eschatonu).
Tym bardziej interesujące są przejawy jej wtórnej eschatologizacji u współczesnych technokratów, inżynierów, najambitniejszych ścisłowców. Głównym celem Elona Muska jest uczynienie z Homo sapiens „gatunku multiplanetarnego”. Obaj z Jeffem Bezosem (który planuje zbudowanie w kosmosie habitatów dla biliona osób) powołują się często na „matematykę dziejów” Isaaka Asimova z jego cyklu powieściowego Fundacja. Sergey Brin i Larry Page, właściciele Google’a, wierzą w Technologiczną Osobliwość i dążą ku niej. Ich „głównym futurystą” jest Ray Kurzweil, głoszący cyfrową nieśmiertelność człowieka. A prawie wszyscy tam są przekonani, że i tak żyjemy we wszechświecie-symulacji Nicka Bostroma.
Te wielkie projekty miliarderów gospodarki cyfrowej bywają trudne do odróżnienia od planów XIX-wiecznego myśliciela Nikołaja Fiodorowa z Filozofii wspólnego czynu, czyli naukowego programu wskrzeszenia całej ludzkości i kolonizacji kosmosu.
Zresztą otwarcie mówią, skąd im się takie ambicje wzięły: bo od dzieciństwa żyli wizjami klasycznego science fiction.
Wizje przyszłości rozwijają się, propagują i giną wedle reguł darwinowskiej selekcji, tj. walki memów, a kryterium selekcyjnym nie jest ich racjonalność, lecz szeroko rozumiana atrakcyjność dla umysłów, które zarażają. „Szeroko”, bo nie chodzi tu o „ładność”, „przyjemność”. Atrakcyjne bywają także horrory, katastrofy, turpizmy etc. Jeśli więc pyta Pan, kto czy co dziś rządzi wyobraźnią współczesnego Zachodu, to odpowiedź jest prosta: popkultura.