fbpx
Stefan Cziczerin i Jarosława Onochina, fot. z archiwum autorów
Weronika Rzeżutka, Bartosz Wróblewski grudzień 2020

Jak dzieci rodziców na polskość namawiały

Do Uzbekistanu wyjechali lub zostali zesłani ich przodkowie. W ZSRR ukrywali swoje pochodzenie, na wszelki wypadek nie uczyli dzieci i wnuków polskiego. Dziś młodzi Uzbecy odkrywają swoje korzenie i wracają do ojczyzny pradziadków. Uczą się polskości, by potem przekazać ją swoim rodzicom.

Artykuł z numeru

Szczęście – to skomplikowane

Czytaj także

Michał Matlak

Czułe punkty Francji

Oleg Skuridin co środę spotyka się z taszkencką Polonią, żeby omówić bieżące sprawy, spędzić razem czas, a przy okazji porozmawiać po polsku. Języka zaczął się uczyć jako dorosły. – Rodzice mojej matki wyjechali z Polski 100 lat temu. Nigdy nie mówili, z jakiej przyczyny. Ale to musiało być coś poważnego, bo uciekali razem z dziećmi do oddalonego od centrum ZSRR Kirgistanu. Tam przyszła na świat moja mama. Z ośmiorga rodzeństwa tylko najstarszy jej brat, który w czasie II wojny światowej służył w wojsku polskim, mówił po polsku. Reszcie dzieci moi dziadkowie przekazywali w tajemnicy polskie tradycje. Na wszelki wypadek nie uczyli ich jednak polskiego, bo znajomość tego języka mogła oznaczać problemy – tłumaczy.

Do Polski po raz pierwszy pojechał dopiero w 2012 r. Migał się. Uważał, że za słabo zna język, ale namówił go ówczesny ambasador RP w Taszkencie Marian Przeździecki. Wkrótce potem został orędownikiem polonijnych wyjazdów do historycznej ojczyzny. Zwłaszcza wyjazdów młodzieży. – Dla młodych ludzi najważniejsza jest nauka, wszechstronny rozwój. A my staramy się stworzyć warunki do realizacji tych potrzeb. Ale nikogo nie namawiamy. To powinien być ich wybór – twierdzi

Liceum, a następnie studia w Polsce skończyła jego córka. – Gdy wyjeżdżała, miała 16 lat. Serce bolało, ale pozwoliłem jej samej zadecydować. Wcześniej była tam dwa razy. Wiedziała, na co się pisze. I myślę, że dzisiaj nie żałuje – mówi Oleg. – Niedawno rozmawialiśmy z panem Marianem i okazało się, że w ciągu kilku ostatnich lat liceum w Polsce ukończyło ponad 150 wysłanych przez nas osób. Część poszła potem do pracy, część na studia. Nie słyszałem, żeby ktoś wrócił do Uzbekistanu – dodaje.

 

Lekcja polskości w odcinkach

– Uzbekiem nie czułem się chyba nigdy. Ale po wyjeździe z Taszkentu szybko zatęskniłem za smakiem plowu i prawdziwego kebabu – twierdzi Stefan Ciczerin, uczeń polonijnego Liceum im. św. Stanisława Kostki przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie.

Rodzice wychowali go po europejsku. W domu mówili po rosyjsku, w szkole też. Nie chodzili do meczetu i nie czytali Koranu. Od zawsze czuł, że nie pasuje do uzbeckich rówieśników, więc wcale się nie zdziwił, kiedy jako nastolatek odkrył, że ma polskie korzenie.

– To była dla mnie otwarta droga do Europy. A w Uzbekistanie wszyscy mówią, że trzeba tam wyjechać – tłumaczy. W gąszcz gałęzi rodzinnego drzewa genealogicznego zaciągnął najpierw matkę. Razem chodzili do archiwum szukać zdjęć i dokumentów na temat przodków. – Pradziadek od strony taty pochodził z okolic polskiego wtedy Lwowa. Jego brat był księdzem. Pisali do siebie listy, dzięki czemu udało nam się odtworzyć jego losy. Został zesłany do Aszchabadu, a potem do Taszkentu. Pracował tam jako architekt, a później jako nauczyciel i tłumacz, bo znał niemiecki. O prababci od strony mamy wiemy mniej. Z Polski wywieziono całą jej rodzinę, ale do Taszkentu dotarła bez rodziców, których prawdopodobnie zamordowano po drodze. Pierwszy rok na obczyźnie spędziła u żydowskiej rodziny. Miała na nazwisko Budrewicz i mimo że było to niebezpieczne, w dokumentach zawsze zaznaczała, że jest Polką. Tyle wiemy dzięki archiwom, bo sama nigdy nie mówiła o swojej młodości – opowiada Stefan.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się