Od mojego pierwszego epizodu miłosnego – nazywam to epizodem, tak jak mówi się o epizodach maniakalnych lub epizodach depresyjnych, bo widzę w tych wydarzeniach dość podobną dynamikę – minie w lipcu tego roku 36 lat. W ciągu tych 36 lat podobnych epizodów miałam niezliczoną ilość i nabyłam w ich przebiegu szereg miłosnych umiejętności praktycznych, teoretyczna wiedza jednak, z jaką przystępowałam jako dziesięciolatka do mojej pierwszej prawdziwej miłości, nadal w przeważającej części bazuje na Błękitnym zamku Lucy Maud Montgomery.
W moim wydaniu (Nasza Księgarnia, 1985) nie ma ani słowa o tłumaczu, jest tylko informacja, że tekst przygotowano na podstawie edycji z 1926 r. Ktokolwiek jednak spolszczył Błękitny zamek jako pierwszy, wyświadczył – w mojej ocenie – przysługę tekstowi, spolszczając również, w sposób dość swobodny, imiona dwojga głównych bohaterów. O ile jeszcze pewnie jako dziecko przełknęłabym Valancy Jane zamiast Joanny, o tyle raczej na pewno jej ukochany Barney nie znalazłby drogi do mojego prywatnego błękitnego zamku, tak jak to zrobił bez trudu charyzmatyczny i chmurny Edward w polskiej wersji powieści.
Zatem: Joanna i Edward. Joanna jest dobiegającą trzydziestki, brzydką, zakompleksioną, stłamszoną przez rodzinę starą panną. Edward mieszka samotnie na wyspie, ma głośny samochód i reputację Sinobrodego. Joannę coś kłuje w okolicy serca, idzie więc do lekarza. Lekarz diagnozuje u niej śmiertelną chorobę: ma przed sobą najwyżej rok, a i to jeśli nie będzie sobie pozwalać na silne wzruszenia. Na Joannę działa to, jak się nietrudno domyślić, wyzwalająco: w teatralnym stylu opuszcza dom rodzinny, aby po szeregu nieco nadszarpujących jej reputację perypetii oświadczyć się Edwardowi, w którym oczywiście zdążyła się do szaleństwa zakochać. Mimo niejakiego zdziwienia Edward żeni się z Joanną, zastrzegając, że z jego strony to tylko przyjaźń. Ale ostatecznie nie jest potworem, żeby umierającej dziewczynie nie udzielić trochę szczęścia. Zamieszkują na wyspie Edwarda i są szczęśliwi jak byki. Do czasu: gdy podczas spaceru rzemyk z trzewika Joanny utyka w torowisku i w ostatniej chwili Edwardowi udaje się ją uratować przed pędzącym pociągiem, sytuacja robi się niezręczna, bo w myśl diagnozy Joanna powinna paść na tych torach trupem. Joanna ucieka od męża straszliwie zawstydzona, że naciągnęła gościa na śmiertelną chorobę, tymczasem mąż orientuje się, że się we własnej żonie dość nieszczęśliwie – wszak właśnie odeszła – zakochał. Kilka stron soczystej dramy i wszystko kończy się więcej niż szczęśliwie: po drodze Edward okazuje się nie tylko dziedzicem potężnej fortuny, ale i autorem ukochanych przez Joannę książek przyrodniczych. Takie oto fortunne kombo. A jaka jest zeń nauka dla czytelnika? Jest tych nauk co najmniej kilka.