Na tysiącach kont w serwisach społecznościowych publikowano w ostatnim czasie filmy i zdjęcia, rzekomo dokumentujące np. moment wjazdu wozów pancernych na ulice Palermo, gdzie, jak donoszono, miało dojść do buntu więźniów wywołanego przez obostrzenia związane z koronawirusem. Wkrótce wyszło na jaw, że wojsko wracało do bazy po ćwiczeniach na Sardynii. Jednak zanim udało się zdementować tę informację filmik odtworzono prawie 300 tys. razy. Ponad 8 tys. razy udostępniono natomiast wpis, któremu towarzyszyły zdjęcia śpiących na szpitalnych podłogach, łóżkach i wózkach osób ubranych w lekarskie kitle. Tymczasem viralowe fotografie okazały się mieć już kilkuletnią historię i pochodzić z Meksyku.
Nie mniej pomysłowo bywa w obszarze informacji dotyczących samej choroby COVID-19. „Eksperci z Tajwanu sugerują, by codziennie rano robić prosty test: wziąć głęboki wdech i wstrzymać powietrze na 10 sekund. Jeśli uda się to zrobić bez kaszlu, trudności czy poczucia ucisku w klatce, to znaczy, że płuca nie są zwłóknione, a zatem nie ma w nich infekcji” – oto przepis na samodzielny „test” na koronawirusa, jaki można znaleźć w social mediach. Ostra infekcja wirusowa, powodująca podrażnienie dróg oddechowych, utrudnia wzięcie głębokiego oddechu bez kaszlu – to prawda. Natomiast „test” ten nie mówi nic o zwłóknieniu płuc. A możliwość wstrzymania oddechu przez 10 sekund nie oznacza, że ktoś ustrzegł się przed koronawirusem. Tak samo, jak niemożliwe jest zapobiegnięcie zarażeniu przez picie wody co 15 minut, jedzenie czosnku czy płukanie gardła roztworem z solą. Na nic się też zda pasta do zębów ze srebrem koloidalnym sprzedawana przez amerykańskiego biznesmena Alexa Jonesa. Wirus SARS-CoV-2 nie został też prawdopodobnie stworzony w laboratorium jako tajna broń biologiczna Chińczyków, a ibuprofen nie nasila przebiegu infekcji, o czym przekonany był francuski minister zdrowia.
Taka infodemia, jak nazwała kryzys dezinformacyjny Światowa Organizacja Zdrowia, nie tylko skrajnie utrudnia służbom medycznym walkę z realnym zagrożeniem, ale w prosty sposób prowadzi do eskalacji rozmiaru społecznej paniki, która może wyniszczać nawet bardziej, niż sam koronawirus.
Jej pokłosiem stają się bowiem nieufność, lub przeciwne – bezkrytyczna wiara w serwowane przez media informacje, wzajemne uprzedzenia, dyskryminacja czy stygmatyzacja grup społecznych lub konkretnych osób. A z tym wszystkim zmagać będziemy musieli się jeszcze długo po epidemii.