W mediach coraz częściej pojawia się temat recesji seksualnej. Termin wzięty z makroekonomii pasuje jak ulał do nazwania tego zjawiska: zamiast spadku aktywności gospodarczej opisuje spadek aktywności seksualnej. Zaczęło się w 2018 r. od głośnego artykułu Kate Julian w „The Atlantic” pt. Why Are Young People Having So Little Sex? (Dlaczego młodzi ludzie tak rzadko uprawiają seks?), potem powstawały następne, nierzadko opatrzone niepokojącymi i clickbaitowymi nagłówkami teksty o tym, że kolejne pokolenia ludzi coraz rzadziej pozwalają sobie na intymność. Co ważne, recesję seksualną prawie zawsze ukazuje się jako zjawisko negatywne, a w artykułach punktuje winnych.
Sprawa jest jasna – nie uprawiasz seksu, nie masz na niego ochoty, wpisujesz się w negatywny trend, coś z tobą nie tak, być może jesteś chory lub zaburzony. Nie ma przy tym jasnych wytycznych, jaki seks trzeba uprawiać ani w jakiej ilości, żeby zaliczać się do normalnej, zdrowej części populacji. Każdy musi sam zrobić sobie łóżkowy rachunek sumienia. W codzienności przesyconej obrazami i tematyką seksu większości z nas sumienie będzie podpowiadało, że uprawiamy go za mało.
Owszem, recesja seksualna to fakt. Dane z amerykańskiej General Social Survey wskazują, że 23% Amerykanów między 18. a 29. rokiem życia nie uprawiało seksu w ciągu ostatniego roku, w dodatku ta liczba podwoiła się między 2008 a 2018 r.
Z kolei według brytyjskiej National Survey of Sexual Attitudes liczba kobiet, które deklarowały, że nie uprawiały seksu w ciągu ostatniego miesiąca, wzrosła z 23% w 2001 r. do 29% w 2012 r., a aktywność seksualna mężczyzn spadła między 2001 a 2012 z 74% do 71%. Dane z innych krajów rozwiniętych są zgodne z tymi trendami, w dodatku tendencja jest szczególnie widoczna w młodszych grupach wiekowych. Z badań seksualności Polaków prowadzonych pod kierownictwem prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że również w naszym kraju ilość osób aktywnych seksualnie spadła o dziesięć punktów procentowych między 1997 a 2017 r., a z ostatnich badań przeprowadzonych w 2020 r. dowiemy się np., że niezadowolenie z seksu wzrosło najbardziej w grupie osób w wieku 18–29 lat.
Dla państwa i decydentów recesja seksualna to problem systemowy. Wiadomo, że przekłada się na wskaźniki urodzeń, a rządzącym, w dobie kryzysu demograficznego i starzenia się społeczeństw, zależy na zwiększeniu liczby najmłodszych obywateli. W dodatku naukowcy są zgodni, że aktywność seksualna ma dobroczynny wpływ na nasze zdrowie i dobrostan psychiczny. Skoro obywatel, który uprawia seks, jest zdrowszy, to jest dla państwa mniej kosztowny – ochrona zdrowia czy ZUS sporo na nim oszczędzą. Oszczędzą także pracodawcy, w końcu niezadowolony z życia, chorujący pracownik jest mniej wydajny i częściej idzie na zwolnienia. Seks to przecież samo zdrowie: regularnie uprawiany, zmniejsza ryzyko chorób układu krążenia, depresji czy raka prostaty, poprawia odporność, działa korzystnie na nasze samopoczucie, obniża poziom stresu, poprawia jakość snu.